Ostatniego dnia mieliśmy zaplanowane kolejne atrakcje, jednak nie mogliśmy się pogodzić z faktem pominięcia zwiedzania Tower of London, decydujemy poświęcić resztę dla tego miejsca, korzystamy z voucherów i zwiedzamy. Z ciekawostek: w twierdzy hodowane są kruki, legenda głosi, że dopóki żyją na terenie twierdzy te ptaki imperium brytyjskie nie upadnie, na wszelki wypadek Kruki nie potrafią latać, nie wiem czy są im przycinane skrzydła, czy na jakiej to działa zasadzie, w każdym razie nie mogą z tego miejsca uciec. Największe wrażenie na mnie zrobiła sala, w której podziwiać można korony królewskie. Z murów twierdzy roztacza się także wspaniały widok na Tower Bridge.
Podczas zwiedzania Tower niestety ogromnie się rozpadało, swoją drogą dobrze, że dopiero ostatniego dnia, bo pierwszego też chyba dużo nie brakowało. Nie byłem zwolennikiem odwiedzania kolejnego miejsca, jednak mój znajomy to wielki fan Chelsea, także dla niego grzechem byłby brak wizyty na Stamford Bridge. Kupujemy bilety, musimy niestety 10 minut odczekać, aż zbierze się grupa i ruszamy. Stadion nie robi wrażenia, nie jest ani duży, ani ładny, rzekłbym, że wręcz brzydki. Zwiedzić można szatnie, trybuny, stanowiska komentatorskie. Na koniec można obejrzeć muzeum klubowe, z którego wychodzimy wprost w objęcia olbrzymiego supermarketu z akcesoriami klubowymi, znajomy był wniebowzięty.
Tour po stadionie był organizowany w języku angielskim, byłem chyba jedyną osobą, która nie była kibicem Chelsea, przyznałem się otwarcie przewodnikowi i nie zostałem za to zamordowany J. Generalnie, przewodnik był bardzo sympatyczny, opowiadał dużo anegdot o piłkarzach, można było się pośmiać.
Niestety zwiedzanie tych dwóch miejsc, zajęło nam bardzo dużo czasu i musieliśmy się już udać na stację Victoria, skąd odjechał nasz bus na lotnisko.
Londyn mnie pozytywnie zaskoczył, miasto mi się bardzo podobało jednak żałuję, że byłem tam tylko 3 pełne dni, wyjechałem z poczuciem niedosytu. Jestem pewny, że jeszcze kiedyś do tego miasta zawitam.