Z trudem odnajdujemy swój hotel. Zenith - Diplomatic. Zatrzymujemy się na podjeździe. Obsługa w recepcji nie jest specjalnie zainteresowana gośćmi. Pokój przestronny i komfortowo wyposażony. Jednak czujemy się w nim jak w popielniczcie. Zmieniamy na inny. Drugi bez zastrzeżeń.
Problemem jest zaparkowanie samochodu. Parking hotelowy - 15 EU za noc. Trochę drogo. Na innych wjazd zagradzają szlabany. Obsługi nie widać. Zabieramy bagaże, a samochód "na bezczelnego" zostawiamy na podjeździe przed recepcją. Niegrzecznie. To prawda ! Ale zirytowała nas pełna nonszalancji postawa pracownika obsługi.
Wychodzimy na spacer uprzednio pytając w recepcji, co można obejrzeć i zwiedzić w Andorze. Recepcjonista zakreśla nam na mapce główny pasaż handlowy miasta. Widocznie nastawiają się tu raczej na "turystykę handlową".
Po zmroku ulice są oświetlone, a jaskrawe neony i witryny sklepowe przykuwają wzrok spacerujących. Poza główną ulicą ruch jest raczej mały. Różnej maści restauracje próbują zwabić klientów. W wielu z nich Menu przygotowano w dwóch językach. Ten drugi to rosyjski.
Z daleka dostrzegamy jasno oświetloną kamienicę, przypominająca swoim kształtem dom towarowy. Okazuje się, że to trzypiętrowa restauracja. Długa kolejka oczekujących na wejście obiecuje dobre i niezbyt drogie jedzenie. Po raz kolejny sprawdza się teoria żony, że najlepsze są te restauracje, w których jest najwięcej klientów. I tym razem przeczucie nas nie zawodzi. Po kolacji wracamy do hotelu z nadzieją na kolejne wrażenia dnia następnego.
4. września 2010 r.
W świetle dziennym tym co od razu rzuca się w oczy, to otaczające miasto ze wszystkich stron wysokie góry. Za ostatnimi budynkami zbocza pną się ostro ku górze.
Schodząc na śniadanie w napięciu spoglądamy przez okno przy recepcji na podjazd hotelowy. Ale jest ! Stoi ! Nawet nie założono blokad na koła. Dlatego po śniadaniu szybko zwalniamy pokój, znajdujemy ogólnodostępny parking i już całkiem spokojnie udajemy się na dalsze oglądanie miasta oraz "jego osobliwości". Z perspektywy czasu pozostawienie samochodu na podjeździe hotelowym było z naszej strony głupie i lekkomyślne. Na nasze szczęście obsługa recepcji była na tyle leniwa, że nie wezwała policji. Jedyny pozytywny aspekt to fakt, że samochód miał hiszpańską rejestrację. Dzięki temu wstyd nie nabrał międzynarodowego charakteru.
Spacerując po ulicach Andorra la Vella nie sposób nie odwiedzić kilku sklepów. Są tu obecne chyba wszystkie marki świata. Każdy znajdzie coś dla siebie. A ceny o 10 - 20 % niższe niż w Polsce. W jednym ze sklepów sprzedawca, młody chłopak, wita nas po rosyjsku. Trochę jest rozczarowany, że nie jesteśmy rosjanami. Pytamy skąd zna język. W odpowiedzi pociera palec wskazujący o kciuk. Pieniądze motywują najbardziej.
Spacerowanie po ulicach miasta jest dosyć męczące, no ... i kosztowne. W małej restauracji zamawiamy szybki lunch, wysyłamy kartki pocztowe i wracamy do samochodu. Przed nami długa droga na Costa Brava. Ale zanim tam dotrzemy na granicy, jak "za starych dobrych czasów", mamy jeszcze spotkanie z celnikami. Kontrolują bagażnik. Sprawdzają, ile alkoholu i papierosów wywozimy. Są bardzo rozczarowani, że nic nie utargowali.
A teraz "Do widzenia Andora. Witaj Katalonia".
CDN: Katalonia: Costa Brava