Sześć kilometrów za Capel-y-Ffin, wijąca się dziesiątkami zakrętów górska droga opada na płaskie dno Doliny Ewyas. "Szeroka na nie więcej niż trzy strzały z łuku" niewielka równina, otoczona sięgającymi ponad sześciuset metrów graniami - Hatterrall wyznaczającą granicę z Anglią od wschodu i Ffawyddog od zachodu - wygląda niemal baśniowo. Nie ważne czy zasypana śniegiem, dręczona tygodniową mżawką, czy przykryta pierzyną niskich chmur. Ale trudno wyobrazić sobie spektakl piękniejszy niż letni zachód słońca, gdy płynne złoto zalewa łąki, wrzosowiska i lasy na stromych zboczach. A na tym tle romantyczne ruiny Llanthony Priory...
Równie olśniewający obrazek musiał ujrzeć William de Lacy, krewny i rycerz na służbie Hugh de Lacy - lorda Ewyas, gdy około 1100 roku przysiadł w ruinach kapliczki zbudowanej - zgodnie z legendą - przez samego Świętego Dawida, patrona Walii.
Oczarowany dzikością i izolacją doliny, postanowił zbudować tu samotnię. Przy czym warto pamiętać, że dziewięćset lat temu Vale of Ewyas była bagnistym i porośniętym gęstym lasem przedsionkiem końca świata, a niewysokie szczyty Czarnych Gór czasem nawet latem przykrywał śnieg. Nie zrażało to jednak młodego rycerza, który zrezygnował z zaszczytów i dworskich uciech, by oddać się modlitwie i kontemplacji. Porzucił też żołnierski fach, ale jak podają kroniki, do końca życia nie zdjął zbroi. Czy był to rodzaj pokuty, czy uboczny skutek wilgoci panującej w dolinie? O tym żaden skryba nie wspomina.
William szybko znalazł naśladowców i, po niespełna dwudziestu latach, zgromadzenie liczyło już czterdziestu kanoników. Wszystko wskazuje na to, że żyło się im naprawdę dobrze. Nich świadczy o tym fakt, że jeden z pierwszych przeorów Llanthony, wezwany do objęcia biskupstwa Hereford, tak długo się opierał, aż interweniować musiał sam papież!
Najwyraźniej jednak braciszkowie zaniedbywali modlitwy, bo w 1135 roku Stwórca zesłał na nich rozwścieczonych walijskich powstańców. Na kilka lat Llanthony opustoszało, a jego mieszkańcy przenieśli się do Gloucester.
Dopiero w latach siedemdziesiątych dwunastego wieku klasztor podniósł się ze zgliszczy. Dzięki hojnym darczyńcom i nadaniom ziemskim, Llanthony Priory szybko odzyskało świetność i stało się ważnym i bogatym zgromadzeniem. Z tego okresu pochodzą, między innymi, doskonale zachowane, wczesnogotyckie łuki, które kiedyś były częścią klasztornego kościoła, a dziś... Dziś wspaniale wyglądają oglądane przez nie Czarne Góry. Zresztą, już liczni w okresie prosperity goście odwiedzający klasztor zachwycali się tym kontrastem między surową i dziką przyrodą Black Mountains, a pięknie utrzymanymi ogrodami i sadami augustianów.
Sielanka mogłaby trwać bez końca, gdyby nie rozwody Henryka VIII, szczególnie ten najważniejszy - z Watykanem. Po 1538 roku, jak wszystkie zakony na Wyspach, Llanthony rozwiązano. Mnichów wypędzono, a wszystko co dało się wywieźć, przetopić, albo w jakikolwiek sposób spieniężyć, skonfiskowano. Ogołocone zabudowania klasztorne przeszły w prywatne ręce i z biegiem stuleci niszczały.
Romantyczne ruiny urzekły Waltera Savage Landora - poetę drugiego sortu, żyjącego na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego stulecia. Marzyło mu się stworzenie idealnej posiadłości dla idealnego wiejskiego dżentelmena. Niestety, Po marzeniu zostały tylko długi i gościniec obsadzony drzewami. Idealny zaś dżentelmen, obrażony na niesprawiedliwy los, wyjechał na wyspę Jersey, Llanthony zostawiając wierzycielom.
Pod ciężarem zaniedbań, znaczna część klasztoru runęła. Ocalałe budynki przerobiono najpierw na zajazd, a później na zaciszny hotel funkcjonujący do dziś. Zatrzymują się tu amatorzy jazdy konnej, korzystający z sąsiadującej z Llanthony Priory szkółki jeździeckiej i miłośnicy górskich wędrówek. Hotel słynie z domowych przysmaków i warzonego na miejscu piwa.
Trochę w cieniu ruin klasztoru stoi skromny kościół Świętego Dawida. Wybudowano go prawdopodobnie w trzynastym wieku, w okresie rozkwitu Llanthony Priory, by służył chorym. Kronikarskie tropy wskazują, że zastąpił wcześniejszą świątynię, wzniesioną przez Williama de Lacy i jego pierwszych towarzyszy. A skoro ta stała w miejscu gdzie pobożny rycerz znalazł zrujnowaną samotnię Świętego Dawida "ozdobioną jedynie przez bluszcz i mech", oznacza to, że w Llanthony słowo boże głosi się nieprzerwanie, od półtora tysiąca lat, w tym samym miejscu.
Dziś w Llanthony nie ma ani świętych, ani mnichów. Nadal jednak ciągną tu miłośnicy dzikiej przyrody, ciszy i spokoju. Leżąc w samym środku Czarnych Gór, w naturalnie odizolowanej od reszty świata Dolinie Ewyas, Llanthony stanowi bowiem idealny punkt wypadowy na dziesiątki kilometrów jednych z najbardziej malowniczych szlaków w Wielkiej Brytanii.
Najpopularniejszy z nich zaczyna się przy ruinach klasztoru i prowadzi prosto na szczyt Hatterrall Ridge. Grzbietem tego długiego na kilkanaście kilometrów i sięgającego lekko ponad siedmiuset metrów wzgórza biegnie granica między Walią i Anglią. W tym miejscu granica pokrywa się z Offa's Dyke Path, czyli Szlakiem Wału Offy - przeszło dwustukilometrowym szlakiem zaczynającym się w Chepstow na południu Walii i biegnącym do plaż w okolicach Prestatyn na północy.
Osią otwartej na początku lat siedemdziesiątych trasy jest oryginalny wał ziemny zbudowany w ósmym wieku przez króla Offę. Była to pierwsza oficjalna granica pomiędzy celtycką Walią a nowo powstającymi państwami anglosaskimi na wschodzie Brytanii. Co ciekawe, dzisiejsza granica administracyjna między dwoma krajami tylko trochę od niej odbiega.
Oczywiście w górach próżno szukać jakichkolwiek umocnień. Naturalne bariery w zupełności wystarczały do powstrzymania wzajemnej niechęci sąsiadów. Wystarczy rzut oka ze szczytu Hatterrall Ridge by się o tym przekonać. Z jednej, angielskiej strony, zbocze ostro opada do praktycznie bezludnej Doliny Olchon. Tę od wschodu zamyka grzbiet Black Hill - jedynego wyraźnego wzgórza zaliczanego do Black Mountains leżącego po angielskiej stronie granicy. Dalej rozciąga się Golden Valley - Złota Dolina - i dopiero za nią, gdzieś w okolicach Hereford, zaczyna się sielski Albion.
Podobnie z drugiej strony. Najpierw rajska Dolina Ewyas, a za nią wąskie i głębokie Vale of Grwyne Fawr i Grwyne Fechan Valley, do których słońce zagląda tylko latem.
Gdyby komuś zechciało się przejść wszystkie szczyty, doliny i rzeki, żaden wał nie powstrzymałby go przed dalszym marszem. Ale zamiast podbijać Anglię (lub Walię), będąc już a Szlaku Offy, lepiej powędrować na południe, do Cwmyoy - kolejnej perły ukrytej w Czarnych Górach.