Podróż Kambodża wczoraj i dziś - Phnom Penh na pożegnanie



Po ponad siedmiu godzinach jazdy docieramy na miejsce. Bez problemu znajdujemy kierowcę tuk-tuka, a właściwie to on nas znajduje. Zanim zdążymy się zorientować, już nasze plecaki są w jego pojeździe – trzeba mieć refleks!

Czasu w Phnom Penh mamy mało, więc od razu decydujemy się tylko zostawić bagaże w hotelu i ruszamy na Pola Śmierci – to niezbyt „wakacyjny” punkt programu, ale nie mam mowy, żeby będąc tutaj, nie odwiedzić tego miejsca.

Przejażdżka tuk-tukiem przez zatłoczone miasto w godzinie popołudniowego szczytu jest sporym przeżyciem. Pozostaje dla mnie tajemnicą jak udaje się ludziom poruszać po tym mieście – obserwując ruch miałam wrażenie, że główna zasada brzmi „rację ma ten, kto zdąży”. Stojąc na czerwonym świetle wymieniamy się uśmiechami z całymi rodzinkami siedzącymi na czekających obok nas motorkach i skuterkach. W pewnym momencie omal nie wpada na nas motocyklista – skręca w lewo i ścina sobie drogę wciskając się pomiędzy nas i jadący po sąsiedzku skuterek. Ufff. Było blisko.

O Polach Śmierci nie będę pisać zbyt wiele. Panuje tam cisza i spokój charakterystyczne dla tego rodzaju przerażających miejsc pamięci.  Nie ma tam już budynków z czasów terroru – cały teren wygląda raczej jak park. Spacerujemy pomiędzy drzewami i słuchamy opowieści z audio guide. Przygnębiających opowieści.

Wracamy do miasta już po ciemku. Phnom Penh nadal tętni życiem – tłoka na ulicach, migające światła, wracamy do weselszej teraźniejszości. Szukamy miejsca, gdzie moglibyśmy zjeść jakąś kolację. Zaraz obok hotelu jest miejsce pełne ludzi, co wygląda zachęcająco. W środku odbywa się jakieś przyjęcie, ale znajdują się dla nas miejsca. Stawiam na bezpieczną zupę z kurczakiem, niestety okazuje się, że już się skończyła. Zamawiamy kurczaka na ostro, co okazuje się być błędem – dostajemy kurze korpusy w imbirze - w życiu bym nie przypuszczała, że kurczak może mieć aż tyle kości. Dobrze chociaż, że jest do tego ryż...

Rano jedziemy do Tuol Sleng, czyli więzienia S21. O ile Pola Śmierci były głównie smutne, o tyle S21 robi na mnie przerażające wrażenie. Decydujemy się wziąć przewodniczkę – to starsza kobieta, która z pewnością pamięta jeszcze czasy, o których opowiada. Cieszę się, że mówi kiepskim angielskim i sporej części historii po prostu nie rozumiem – już to, co widzę, jest wystarczająco straszne. Tyle o tym.

Na pożegnanie z Kambodżą idziemy na spacer wokół Pałacu Królewskiego, Srebrnej Pagody i Pomnika Niepodległości. Ulicami jadą dziesiątki motocykli i skuterów, ale też wielkie luksusowe limuzyny. Dookoła szerokie chodniki, równo przystrzyżone trawniki, czyste ławki. Co kawałek kierowcy tuk-tuków chcą nas namówić na przejażdżkę, ale mamy ochotę się przejść – przed nami kilka godzin jazdy autobusem.

  • Na Polach Śmierci
  • S 21
  • Phnom Penh
  • Phnom Penh
  • Phnom Penh
  • Phnom Penh
  • Phnom Penh