Plywajac i byczac sie na plazach Mirissa, szwedajac sie uliczkami kolonialnego miasteczka Galle, mozna zapomniec o bozym swiecie, zapomniec o telefonach, pracy, wrednej szefowej i upierdliwych znajomych. Liczy sie tylko przygoda, piekno okolicy i niechec do opuszczenia tego egzotycznego zakatku.
Podroz autobusem z nadmorskiego miasta Matara w glab wyspy zajmuje dobre 6 godzin. Wyjezdzamy krotko przed poludniem, szybka wlka o miejsca i siedzimy na szarym koncu obok nas pani z corka i chlopak z dziewczyna. Na naszych kolanach dwa plecaki, torba dziewczyny ( tej od chlopaka ) i tornister corki. Autobus pruje szybciej niz Sandra Bullock w Speedzie, muzyka wyje, ludzie sie kolysza, chciales przygody chlopcze? Masz przygode. Za oknem zielono, palmy ustapily miejsca, herbacianym dolinom, gigantycznym paprocia i spadajacym ze skal malym wodospadom. Autobus wciaz w wersji "Speed 2, Niebezpieczna predkosc", droga nie ma barierek, tylko maly nasyp zwirowy a w dole same doliny spowite we mgle, nie widac juz nic.... ach jak pieknie, ach jak szalenie niebezpiecznie. Przypominaja mi sie klimaty drogi smierci w Boliwii. Temperatura spada, jestemy w Nawara Eliya. Wsrod herbacianych pol, ukrytych w lasach wodospadow i swiatyn zostajemy na kilka dni. Sporo do zobaczenia: fabryka herbaty w okolicach misteczka Bandarawela, wysoki wykurty w skale Budda w Badulla, wodospady, malpy i relax, a jak relax to masaz..nie ma nic lepszego nie dwie godziny klepania, wykrecania i wyginania przez male dlonie miejscowej dziewoji.