Mimo swoich 40 lat byłem chyba najmłodszym uczestnikiem nabożeństwa i, co było łatwe do przewidzenia, zrozumiałem zeń tyle, ile się domyśliłem. Powłóczyłem się po porcie jachtowym (po drugiej stronie rzeki cumowały pełnomorskie statki handlowe). Ale głównym celem niedzieli było miasteczko Viljandi. Po drodze zatrzymałem się w Tori, gdzie rzeka Parnu jest bardzo malownicza i ma ciekawy brzeg z pozostałościami po kamieniołomach. W Viljandi spędziłem kilka miłych godzin, głównie na zamkowym wzgórzu (ruiny fortecy z XIII w., piękny widok na rzekę), oraz snując się wśród drewnianej zabudowy śródmieścia. Ciekawy, choć skromny (jak większość luterańskich świątyń w Estonii) jest kościół Św. Jana posiadający drewniane sklepienie. W drodze powrotnej do Parnawy wziąłem ,,łebka”, lecz młody ten człowiek nie zdążył się jeszcze nauczyć angielskiego, a nie był też dość leciwy by znać rosyjski, więc rozmowa się nie kleiła. A tak miałem ochotę pogadać…
Następnego dnia byłem już w Polsce.