Ostatnim etapem podróży była rajska wyspa Bali. Długo się zastanawialiśmy, gdzie jeszcze z Singapuru polecieć i właściwie nie wiem jak to się stało, że wybraliśmy Bali.
Jesteśmy ludźmi bardzo nieplażowymi i w pewnym momencie bałam się, że nie będę miała co tam robić. Wynajęłam więc przez internet kierowcę, który miał wozić nas po całej wyspie, być naszym przewodnikiem i zapoznać nas z tą niezwykłą kulturą. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo sami byśmy sobie z podróżowaniem tam nie poradzili. Ruch uliczny na Bali jest OKROPNY. Miejsca turystyczne zapchane są całkowicie autami, skuterami i przestraszonymi pieszymi, którzy chcą przeżyć przejście przez pasy. Pół wyspy stoi w korkach i wcale tutaj nie przesadzam. Nadmorskie Kuta, Seminyak czy położony w głębi lądu Ubud są miejscami, które polecam od razu wykreślić z planów wycieczki, bo nie spotka tam Was nic, prócz tysięcy Australijczyków, zatłoczonych brudnych plaż, sklepów ze sprzętem do surfowania i drogich oraz kiepskich knajp.
Najlepiej jest od razu pojechać na północ, która stanowi już zupełnie inny, nieturystyczny świat. W głębi lądu jest pełno maleńkich wiosek i miasteczek, gdzie ludzie uśmiechają się bezinteresownie, gdzie można spróbować lokalnego jedzenia i poczuć się wreszcie jak w miejscu zupełnie "egzotycznym". Targowiska z owocami, pola i tarasy ryżowe, lasy, niezliczone świątynie, jeziora, wulkany, dzikie plaże - to wszystko gdzieś tam jest i czeka, aż znudzony tłumem i ulicznym hałasem turysta przyjedzie i je na nowo odkryje. Bali potrafi być jednocześnie piękna i brzydka, dzika i nowoczesna, cicha i głośna. Ja mogłabym spędzić wiele dni chodząc po samych tylko ryżowych tarasach, spotykając tubylców i obserwując ich pracę. Australijczycy wolą cisnąć się na plażach niedaleko lotniska, a wieczorem upijać się tanim piwem (które wcale już takie tanie nie jest) - i dobrze, bo dzięki temu północ wyspy zostaje nietknięta przez turystyczną komerchę. I żeby nie było, że genaralizuję - na Bali na serio jest więcej Australijczyków na kilometrze kwadratowym niż w samej Australii ;))
Na Bali może kiedyś wrócę, ale najpierw w planach mam inne części Indonezji. Może kiedyś, jeśli nadal będzie tam co oglądać...
PS Jak zwykle zapraszam na mojego bloga, jeśli komuś się moje relacje podobają :) www.na-biegunach.pl