Podróż Wokół azjatyckiego równika - Borneo



Malezja oferuje wiele atrakcji, choć my raczej nie gustujemy w plażowaniu, więc podarowaliśmy sobie te wszystkie rajskie wyspy i zakątki, które zwykle figurują w wycieczkowych katalogach. Plantacje herbaty też już mieliśmy kiedyś "zaliczone" na Sri Lance, więc postawiliśmy tym razem na dżunglę. A jeśli dżungla to Borneo, w tym wypadku stan Sarawak i miasto Kuching jako baza wypadowa. 

Kuching jest jeszcze tańsze niż KL, obiad za równowartość 10 zł dla dwóch osób z napojami to normalka, za owoce morza trzeba zapłacić ok. 20 zł od osoby, przygotują je na waszych oczach i wg waszego pomysłu, choć przyznaję, że ja się nie odważyłam zjeść słynnego kraba w miękkiej skorupie, który patrzył na mnie groźnie z wiadra. Samo miasto jest dość nietypowe, położone nad dość urokliwą rzeką, gdzie można podziwiać przepiękne zachody słońca nad położonymi niedalego górami. Jest tam sposo kolonialnej architektury, dość już podupadającej niestety. Turyści mogą się tam zaopatrzyć w niezwykle tanie pamiątki, kawę i herbatę. To, co jednak przyciąga turystów do miasta, to otaczająca je przyroda. W niedalekiej odległości znajdują się rezerwaty przyrody i parki narodowe, którym warto jest poświęcić kilka dni. My wybraliśmy wygodne i tanie hotele Kuchingu jako bazę wypadową, ale wielu ludzi postanawia zamieszkać w nieco spartańskich warunkach na terenie parku, by być jeszcze bliżej natury.

Nie będę tu się rozpisywać o lasach na Borneo, bo jaka dżungla jest, każdy wie (gęsta, zielona i lekko monotonna, chyba że nas żmija zaatakuje lub inny dziad). Marsz przez lasy deszczowe dostarcza wielu niezapomnianych emocji, a spotkanie przy plaży z nosaczem, najdziwniejszym mieszkańcem Borneo, było dla mnie czymś niemal metafizycznym - wisiał nam nad głowami, zupełnie dziki i niczym nie ograniczony. Warto też odwiedzić centrum rehabilitacji orangutanów, gdzie można oko w oko spotkać się z tym niesamowitym zwierzem.      

  • wioska
  • nosacz
  • Kuching
  • kolonialne świadectwo
  • kolejny zachód słońca