Noc spędziłam w schronisku. Rano szybko spakowałam się, gdyż czekało na mnie ponad 500 km do przejechania w warunkach mało sprzyjających „wakacyjnej” jeździe. Początkowo GPSa ustawiałam na najkrótszą trasę z pominięciem dróg szybkiego ruchu i tak przez malownicze miasteczka przejechałam ponad 80km. Chętnie jechałabym sobie tak dalej, gdyby nie tempo, w jakim pokonywałam kolejne kilometry. W większości tych miasteczek obowiązywała strefa jazdy do 30km/h. Dlatego szybko przestawiłam GPSa na bardziej optymalną drogę, gdyż przy niskiej temperaturze, wietrze oraz siąpiącym deszczu nie uśmiechało mi się jechać po nocy do celu. A niestety deszcz nie odpuszczał mi, chociaż na chwilę. Dobrze, że mój zestaw motocyklowy kurtka Modeka Nica oraz spodnie Modeka Stela ze wszystkimi podpinkami spisywały się na 5+ i nie musiałam się obawiać jesiennej aury, choć nie wiem, czemu, ale ten „francuski wiatr” zawsze znajdywał jakąś szczelinę między rękawicami, a rękawami… brrr może to kwestia mojego przeziębienia i na każdą nawet najmniejszą różnicę temperatur byłam bardziej wyczulona niż zwykle?!
Pod granice z Luksemburgiem dotarłam tuż, przed 20, gdy już się z ciemniało. Tego dnia zaopiekowała się mną polska rodzina, która w progu przywitała mnie gorącą herbatą oraz ciepłym posiłkiem (jak dobrze, że „rodzina motocyklowa” jest tak duża ) Jak się okazało „Pan domu” ma w garażu Suzuki Maraudera 125 ccm, którym w słoneczne dni codziennie jeździ do pracy.
p.s.
zostaje u nich kilka dni dłużej, aby się wykurować…
News dzięki Samsung.