Po paru dniach pobytu w Szwajcarii i centralnej Francji, co jest raczej tematem na oddzielną relację docieramy do Andory, górskiego państewka na pograniczu hiszpańsko-francuskim. Piękne górskie krajobrazy po drodze, serpentyny, narciarskie kurorty, kwieciste klomby na uliczkach mijanych miasteczek. Na pierwszy rzut oka kraik zdaje się żyć w dostatku, głównie z turystyki zimowej i wolnego handlu.
W stolicy księstwa Andora La Vella zatrzymujemy się na pół dnia, spacerując po miasteczku, zaglądając do kilku popularnych tu perfumerii i sklepików ze sprzętem elektronicznym. Wiele osób przyjeżdża tu na zakupy właśnie, dlatego też każde auto wyjeżdżające z tego państewka jest sprawdzane w celu poboru opłat celnych. Granica Andory i Hiszpani to jedyne miejsce na naszej trasie, gdzie kazano nam otworzyć auto i pytano o deklarowane produkty. Celnicy wyrazili zdziwienie nie tylko widokiem barłogu w naszym aucie, ale także faktem że nie mamy żadnego nowo zakupionego miksera, perfum czy alkoholi. No cóż, jesteśmy turystami nie saksiarzami. Pamiątki chyba kupimy gdzie indziej, choć o ile dobrze pamiętam jakieś błyskotki córka kupuje w jednym z tych tanich sklepików. Na nią takie rzeczy działają jak na srokę :)