Christchurch podobnie jak Dunedin przypomina Anglię przeniesioną na Pacyfik. Miasto jest rozległe ale ma prostą siatkę ulic i wspomagając się mapą dość łatwo można dotrzeć do obranego celu. W ścisłym centrum napotkałyśmy wiele zmian w organizacji ruchu, zamkniętych ulic oraz opuszczonych budynków ogrodzonych rusztowaniami. Przygnębiający obraz po trzęsieniu ziemi, które miało miejsce 4 września 2010 roku. Mimo dużej intensywności wstrząsów, które spowodowały rozległe zniszczenia budynków, sieci kanalizacyjnej i wodociągowej nie było wtedy ofiar w ludziach. Życie na wyspach znajdujących się w Pacyficznym Pierścieniu Ognia nigdy nie będzie dla tych ludzi spokojne i łatwe. Dowodem niech będzie kolejne, katastrofalne w skutkach trzęsienie odnotowane 22 lutego 2011 roku, niespełna 3 tygodnie od naszego powrotu z Nowej Zelandii. Pochłonęło blisko 200 ofiar, w gruzach legło wiele budynków, miasto poniosło niewyobrażalne straty materialne. Byłam potwornie poruszona informacjami i obrazami, które napływały z Nowej Zelandii. Człowiek ma w takich sytuacjach nieodparte wrażenie, że otarł się o tragedię.
Ostatni dzień naszej wyprawy przeznaczyłyśmy na eksplorację skąpanego w słońcu Półwyspu Banksa. Oj warto uciec za miasto! To górzysty twór przylegający do płaskiej równiny Canterbury, powstały w wyniku trzech olbrzymich erupcji wulkanicznych. Półwysep to niezwykle efektowny krajobraz stromych pagórków, zatok o nieregularnych liniach brzegowych, cypli, przylądków. Poprzez ten półwysep Francuzi podjęli nieudaną próbę kolonizowania Wyspy Południowej. Owocem jest Akaroa. Perełka Półwyspu, miasteczko, któremu koloryt nadali właśnie Francuzi. W restauracjach serwowane są specjały francuskiej kuchni, ulice noszą francuskie nazwy, architektura przywołuje klimat francuskiej prowincji, nie brakuje farm produkujących francuskie sery oraz winiarni. Polecam dotrzeć do Akaroa z Christchurch dłuższą, górzystą Summit Road. Szalenie widokowa i daje możliwość zjazdu do wielu zatok otaczających półwysep.