Po dwóch nurkowaniach w Duisburgu i Brukseli czas na relaks w stolicy Holandii. Trafiliśmy akurat na dzień po Święcie Królowej, na ulicach było pełno dochodzących do siebie ludzi, w powietrzu czuliśmy zapach gandzi, a w Czerwonej Dzielnicy impreza trwała nadal na całego...
Poszwędaliśmy się sporo po mieście. Zajrzeliśmy na pchli targ oraz na pasaż kwiatowy. Kupiliśmy sobie cebulki tulipanów i najróżniejsze, rzadko u nas spotykane szczepki roślin ogrodowych. Holandia słynie przecież z ogrodnictwa. Udaliśmy się też na przejażdżkę stateczkiem po kanałach, ale w wodzie było sporo śmieci i nawet opowieści przewodnika o tym jak drogie są niektóre barki mieszkalne, nikt z nas raczej nie chciałby mieszkać w takim miejscu.
Naszą uwagę zwróciły publiczne, całkiem otwarte toalety. W Chinach podobno klozety też nie są zamykane, ale tutaj nas to trochę zaskoczyło. Nie udało nam się za to kupić popularnego tu śledzia, bo wszystkie budki były zamknięte, podobno wszystkie ryby zostały zjedzone podczas majowych uroczystości, Spóźniliśmy się o jeden dzień.
Nasza polska znajoma, mieszkająca tu od kilkunastu lat, oprowadzając nas po mieście dużo nam opowiadała o Holendrach. Podobało mi się zwłaszcza to co już wcześniej zauważyłem w krajach skandynawskich, że nie ma tu niezdrowego wyścigu szczurów. Chyba ważniejsze tutaj jest to kim jesteś, niż co masz. Ważne jest dążenie do realizacji swoich planów życiowych, ale istotne jest to jak je osiągasz. Dla wielu naszych rodaków liczy się chyba wciąż tylko to by coś mieć, bez względu na sposób jego zdobycia. Dużo rzeczy robi się też na pokaz, co w Holandii jest raczej niestosowne.
Nie ma w tym nic dziwnego, że powiedzmy dyrektor banku jeździ starym golfem, którego lubi. Nie musi mieć nowego mercedesa, nikogo to zresztą tak bardzo nie obchodzi. Może bardziej poza miastem, jest jakaś rywalizacja. Poznali też już trochę licznie przyjeżdżających tu do pracy Polaków. Holendrzy powiadają, że jak jeden ich gospodarz ma dwie krowy to drugi też chce mieć dwie, albo nawet trzy. Natomiast gdy polski gospodarz ma dwie krowy to jego sąsiad, który ma jedną, modli się by tamtemu te krowy zdechły. Coś w tym niestety jest ;(
Dla poprawy nastrojów, wieczorem zajrzeliśmy obowiązkowo do jednego z popularnych tu coffee shopów i odwiedziliśmy Muzeum Erotyki z ciekawą kolekcją najróżniejszych, wymyślnych gadżetów ;)
Wracaliśmy zmęczeni do Polski przez 14 godzin, w upale, ale w kraju zastała nas... zima (?). Jak na maj widok śniegu tuż po przekroczeniu niemieckiej granicy zdecydowanie nas zaskoczył. Ach te powroty.