Wróciliśmy do Tokio w celu dokonania przedwylotowych zakupów (musieliśmy kupić dodatkową torbę, bo zabrakło nam miejsca na suszone ośmiornice i inne paskudne rzeczy, którymi teraz karminy przyjaciół i rodzinę żeby nas znienawidzili).
To, co nas zachwiciło w Tokio i generalnie w Japonii, to niesamowity porządek i uśmiech, jakim raczyli nas tubylcy. Japończycy kiepsko mówią po angielsku, więc często trzeba było posługiwać się międzynarodowym językiem gestów, co nie zawsze się udawało, bo oni są strasznie nieśmiali i często uciekali zanim cokolwiek udało mi się przekazać ;) W salonie pachinko zebrało się czterech młodych ludzi z obsługi, którzy nie mieli pojęcia o co chodzi dwojgu młodych ludzi (w tej roli my) powtarzających "we want to PLAY". Wreszcie dali nam te kulki i mogliśmy zagrać w najgłupszą grę świata, ale może się człowiek zdenerwować (bo w końcu o co mogło nam chodzić w salonie pachinko, skoro nic tam innego nie ma prócz pachinko?!). Bariera językowa była czasem tak duża, że do tej pory nie wiemy, co jedliśmy w jednej z restauracji... ale było smaczne i żyjemy, wiec w sumie co za różnica. Jeśli kiedyś nie będę miała pomysłu na życie, to pojadę do Japonii wbijać im do głowy języki obce.
Kolejna rzecz, która zaskoczyła nas na plus, to ceny. Japończycy lubią jadać na mieście, w domach często nie mają warunków, więc siłą rzeczy jedzenie nie jest drogie. Oczywiście sporo płaci się za dzielnicę - drożej będzie w Shinjuku niż w Ueno, ale to też zależy jakiego typu knajpa. Drogi jest alkohol w barach, dodatkowo najczęściej płaci się tam za miejsce i obowiązkowe przystawki. W ten sposób właściciele odrabiają sobie braki powodowane narodową zasadą braku napiwków. Za to w sklepach można kupić sake całkiem tanio, choć to też zależy od jakości trunku.
W Japonii się zakochaliśmy, zwłaszcza w Tokio, które z wielu powodów bardzo nam odpowiadało. Na pewno wrócimy - do Tokio i potem na południe kraju.
http://na-biegunach.pl/?p=370 - ładniejsze zdjęcia i w lepszej jakości :)