Przed nami kilka godzin jazdy do Parku Narodowego Amboseli.

Pierwszy odcinek drogi pokonujemy, jadąc autostradą transafrykańską prowadzącą z Mombasy do Nairobi, Kampali i dalej. Jakość drogi jest naprawdę zadziwiająco dobra. Ruch też jest spory – ale to w sumie nie takie dziwne, biorąc pod uwagę, że to główny szlak handlowy i jeżdżą tędy ciężarówki z portu w Mombasie w głąb lądu.

Mimo wczesnej pory jest już dość ciepło, krajobraz raczej przemysłowy – dookoła tylko niezbyt ładne budynki fabryczne, biedne, rozpadające się wioski, pył i tłumy ludzi ciągnące poboczem „znikąd – donikąd”. Oczywiście zmierzają w jakimś celu – idą z okolicznych wiosek do pracy w Nairobi lub którejś z okolicznych cementowni, których mijamy bardzo dużo. Niezmiennie ten widok robi na mnie przygnębiające wrażenie (tak samo było przy wyjeździe z Mombasy, tak jest i teraz, kiedy opuszczamy Nairobi). To kawałek tej prawdziwej, biednej i zapracowanej Afryki, której na safari, wśród sielskich krajobrazów, nie zobaczymy. 

Po kilkudziesięciu kilometrach krajobraz „ładnieje”. Znikają ludzkie siedliska, pojawiają się akacje. Mniej pyłu, więcej trawy. Najpierw płaska sawanna, później małe pagórki. Widać pierwsze zwierzęta – początkowo pojedyncze zebry, później żyrafy obgryzające drzewa tuż przy samej drodze – piękne jak zwykle!

Odbijamy bardziej na południe – na horyzoncie pojawia się Kilimandżaro – kolejne kilometry będziemy pokonywać obserwując ten sławny wierzchołek. Ziemia przybiera charakterystyczny rdzawo-czerwony kolor. Mijamy pierwsze wioski Masajów – trzeba przyznać, że te ich chatynki z krowiego łajna wyglądają znacznie ładniej i bardziej malowniczo niż mijane wcześniej blaszane baraki, które dominują we wioskach położonych bliżej miast. Przez chwilę myślę sobie nawet, że ten tradycyjny sposób życia i mieszkania jest przyjemniejszy i zdrowszy, ale przypominają mi się masajskie dzieci z oczami dotkniętymi jaglicą – nie wszystko, co wygląda jak z obrazka, jest w rzeczywistości takie miłe.

Bliżej Kili robi się zielono. Widać, że spływa tutaj woda z górskich źródeł. Masajowie wypasają całkiem spore stada kóz i krów. Mijamy kobiety robiące pranie w małych strumykach. Życie toczy się tutaj wokół wody i to woda jest tutaj głównym problemem. Jeśli jej nie ma – życie dookoła zamiera. Jeśli gdzieś jest choćby mały zbiornik czy ciek, to jest wykorzystywany do wszystkiego – w tej samej wodzie kąpią się zwierzęta, w tej samej wodzie robi się pranie i tę samą wodę piją ludzie.

Koło 13.00 docieramy do Amboseli Sentrim Camp, naszej bazy na najbliższe dwa dni. W recepcji obsługa wita nas kenijską piosenką. Idziemy się rozejrzeć i rozpakować. Cały kompleks wygląda bardzo przyjemnie. Namioty są czyste, bardzo przestronne, z wygodnym łóżkiem i murowaną łazienką – przygoda w miejskim stylu ;)

Po obiedzie pierwszy, wyczekiwany game drive. Amboseli wygląda zupełnie inaczej niż zapamiętałam. Jest znacznie bardziej zielono i jakoś tak przyjemniej. Park należy do raczej mniejszych – zajmuje niecałe 400 km2. Oczywiście najbardziej znany jest z górującej nad nim Kilimandżaro oraz z zamieszkujących go wielkich stad słoni.

Amboseli to słabo porośnięta równina, tylko gdzieniegdzie pojawiają się pojedyncze akacje lub małe kępki roślinności. Poza tym, jak okiem sięgnąć – trawa. To sprawia, że widoczność jest bardzo dobra – łatwo dostrzec zwierzę, nawet z bardzo daleka – problemem jest tylko odległość. Oczywiście najpierw cieszy każdy zobaczony słoń, nawet jeśli jest wielkości mrówki, ale marzy się jednak o tym, żeby jakiś ładny okaz stanął bezpośrednio przy samochodzie i chwilę popozował ;) Niestety dla nas, „stety” dla zwierząt, w parku trzeba się poruszać po ściśle wyznaczonych drogach i nie można po prostu podjechać do wypatrzonego z daleka stada. Cała zabawa w Amboseli polega na tym, żeby drogi, nasza i zwierząt, zeszły się w naturalny sposób. Z tego powodu najlepszą porą na „łowy” jest ranek lub wieczór, kiedy słonie i cała reszta przemieszczają się z legowisk do wodopojów i odwrotnie – wtedy można przewidzieć kierunek ich wędrówki i znaleźć się naprawdę bardzo blisko w odpowiednim momencie.

Tego dnia nam się udaje – najpierw oczywiście spotykamy zebry, żyrafy, pierwsze gnu i gazele, których tutaj sporo. Pojawia się nam łaskawie żuraw koroniasty i jakiś guziec, ale czekamy oczywiście na słonie. Widzimy, że są, z daleka dostrzegamy duże stada, możemy je podziwiać i jest fajnie, ale do zdjęć się to nie nadaje. Na koniec nasza cierpliwość zostaje jednak wynagrodzona – spotykamy spore stado – kilkanaście sztuk. Michael tłumaczy, że to samice z młodymi. Samce zwykle chodzą oddzielnie. Mamy są bardzo ostrożne, chronią małe, trochę czasu im zajmuje podjęcie decyzji, czy przejść na drugą stronę, mimo że w pobliżu stoją samochody, czy zawrócić. To ich rozważanie daje nam sporo czasu na pierwsze słoniowe fotki. W końcu decydują się przejść i my także możemy spokojnie odjechać, podziwiając jak odchodzą – niestety nie w stronę osławionego szczytu Kilimandżaro ;)

Następnego dnia wyjeżdżamy o 7.00 – jest jeszcze chłodno. Na drzewach stoją całe stada wielkich marabutów – wygląda to komicznie. Jesteśmy tutaj w czasie, kiedy wiele zwierząt ma małe – to jest dzień fotografowania młodych. Najpierw spotykamy samotną gazelę Thomsona z dzieckiem. Nie mam zbyt dobrej opinie o jej instynkcie macierzyńskim. Idzie przed siebie, nie oglądając się za bardzo na młode. Chcę zrobić zdjęcie mamy i dziecka, ale cały czas któreś jest poza kadrem ;) Czy mama nie powinna bardziej pilnować maleństwa? Michael chce nam pokazać hipopotamy, więc jedziemy przez piękne, nawodnione tereny parku. Jest słonecznie, Kilimandżaro pokazuje się w pełnej krasie, robi się cieplej. Spotykamy całe stada zebr i antylop gnu z małymi. Pasą się spokojnie i pozują doskonale, w ogóle się nami nie przejmując. Przez drogę przebiega szakal. Potem widzimy hipopotamy i słonie taplające się w wodzie, a raczej w błocie ;)

Jakiś czas później zauważamy, że w naszym kierunku podąża samotny słoń – jest naprawdę ogromny. Michael szacuje, że ma około 60 lat i waży mniej więcej 6 ton. Jest trochę agresywny i niezbyt zadowolony z tego, że samochody stoją na jego trasie. W pewnym momencie rusza dość szybko w stronę naszego auta. Z wrażenia prawie siadam na podłodze samochodu. Gdyby chciał, zmiótłby nas z łatwością. Na wszelki wypadek nasz kierowca odjeżdża nieco do tyłu, pozostałe dwa samochody też się odsuwają. Słoń wydaje tylko groźny ryk i rusza swoją drogą.

Dojeżdżamy do wzgórza obserwacyjnego. Możemy wysiąść z samochodu, wspiąć się na górę i podziwiać panoramę okolicy. Pod nami jeziorko z kąpiącymi się słoniami, przed nami Kili ze swoim ośnieżonym szczytem, obok nas latają kraski – jest pięknie!Z góry dostrzegamy, że duże stado bawołów afrykańskich zbliża się do naszej drogi. Zbiegamy w pośpiechu, żeby zdążyć podjechać, ale Michael mówi, że wrócimy później, a teraz musimy szybko jechać. Pewnie dostał jakąś wiadomość przez radio – ale co może być fajniejszego od stada bawołów przechodzącego obok naszego samochodu? Tylko lew.

Po drodze widzimy spore stado żurawi koroniastych, to nielada gratka, bo zwykle poruszają się po dwie sztuki. Chcemy się zatrzymać, ale nasz kierowca mówi tylko: później, później. Teraz już jestem pewna, że za chwile zobaczymy króla!Docieramy na miejsce.

Faktycznie jest lew. A tak właściwie to jest kilka lwów. Leżą pod krzakiem jakieś 20-25 metrów od drogi – daleko, ale doliczamy się przynajmniej siedmiu sztuk. Czatują w zaroślach. My też czatujemy. Każde poruszenie przyjmujemy z zachwytem. Nagle, zaledwie klika metrów od nas, z trawy podnosi się piękna lwica. Leżała bardzo blisko, ale w gęstej trawie nie dostrzegliśmy jej wcześniej. Zanim zdążyłam wycelować aparat, oddaliła się sporo, żeby w końcu dołączyć do pozostałych, ale co zobaczyliśmy – to nasze.

Wracamy do żurawi i bawołów. Potem obiad, popołudniowa drzemka i znowu safari – pierwsze słonie spotykamy prawie za ogrodzeniem campu – to niesamowite, że mogą być tak blisko siedlisk ludzkich. Potem jedziemy przez okolicę pełną krzaków i krzaczków. Obserwujemy z uwagą zarośla, oczywiście liczymy na jakiegoś kota – z pewnością tu są, ale jeśli nie zechcą się pokazać – nic nie zobaczymy w tej trawie.

W pewny momencie Michael coś dostrzega, cofa samochód. Nic nie widzimy, ale nasz przewodnik jest uparty – mówi, że to hieny i jest ich więcej. Po chwili w obserwowanych zaroślach coś się rusza. Dostrzegamy pierwszą hienę. Potem wbiegają kolejne. Trafiło nam się naprawdę spore stado. Podobno gdy jest ich więcej potrafią zaatakować nawet bawoła. Zawsze mi się wydawało, że jedzą tylko padlinę, a okazuje się, że zdarza im się także polować i to nie na zające, tylko na jedne z najbardziej niebezpiecznych zwierząt... Ciekawostką jest też to, że w stadzie hien rządzą samice, a samce stoją bardzo nisko w hierarchii.

Na pożegnanie z Amboseli mijamy duże stado słoni – ponad 30 sztuk. Co prawda, zanim docierają do drogi, część z nich na widok samochodu zmienia kierunek i dzielą się na dwie grupy, ale widok i tak jest niezapomniany. Prawdą jest, co się mówi o tym parku – nigdzie indziej nie można tak łatwo spotkać tak dużej ilości tych imponujących zwierząt, a ich widok na tle Kili pozostaje na zawsze w pamięci.

  • Słoń na tle Kilimandżaro
  • Namiow w Amboseli Sentrim Camp
  • Gniazdo wikłaczy
  • Żyrafa w Amboseli
  • Małpa w trawie
  • Żuraw koroniasty zwany też koronnikiem
  • Słonie dwa
  • Stado słoni
  • Stado słoni
  • Mały, większy, największy
  • Grupą Panowie
  • Z drogi - idą słonie
  • Razem raźniej
  • Guziec
  • Śniegi Kilimandżaro
  • Dsc051Marabuty
  • Żyrafa
  • Do widzenia słoniu
  • Słoń w towarzystwie
  • Słoń raz jeszcze
  • Jak duży jestem - to widać
  • Słoń w całej okazałości
  • Nerwy słonia
  • Profil - proszę bardzo
  • Słonik na sawanie
  • Z mamą
  • Z mamą
  • I za mamą
  • W towarzystwie
  • Młodde gnu mamą
  • W rodzinie raźniej
  • Gnu razem raz jeszcze
  • Słoń i Kili
  • Ptaszek
  • Szakal
  • Szakal na drodze
  • Stusia zapora
  • Czapla siwa
  • Hipcia kawałek
  • Hipcie i ptaki
  • Nudno?
  • Hipcio raz jeszcze
  • Ptaszki dwa
  • Wypoczynek na trawie
  • Pozowanie gazeli
  • Zebra z mamą
  • W podskokach
  • Śniadanie na trawie
  • Mała zebra
  • Zebra
  • Zebry dwie
  • Z Kilimandżaro w tytule ;)
  • Zebry
  • Zebra na drodze
  • Nie ma jak mleko
  • Zebry i Kili
  • Zebry i Kili 2
  • Spotkanie
  • Znajomi przy śniadaniu
  • Wypoczynek w błotku
  • Wypoczynek w błotku 2
  • Kraski
  • Błyszczak...
  • Słonie w karawanie
  • Słonie
  • Pierwsze lwy w Amboseli
  • lwica
  • lwica w trawie
  • Lwy z Amboseli
  • Stado zebr pod Kilimandzaro
  • Stado zebr pod Kilimandzaro
  • Zebry i strusie
  • Kąpiel słoni
  • Żurawie koroniaste
  • Na jeziorku
  • Bawoły i zebra
  • Spójrz mi w oczy
  • Bawoły
  • Bawoły
  • Żyrafa
  • Żyrafy
  • Eland i zebry
  • Eland
  • Słoń
  • Słonie na spacerze
  • Idziecie?
  • Hiena
  • Hieny dwie
  • Uśmiech hieny
  • Wypoczynek wojowników
  • O zachodzie słońca
  • Powrót