Podróż Tam gdzie warany i rambutany - Indonezja 2010 - Pearl Jam o północy



W Denpasar, na Bali, jesteśmy o 22.00 czasu lokalnego – ciemno, ale ciepło.  Na lotnisku mega kolejka po wizy – niestety nie załatwiliśmy tego w Warszawie i teraz musimy odstać swoje.

Przed terminalem czeka na nas Gede – to lokalny pośrenik turystyczny od którego kupiliśmy przez internet wycieczkę na Komodo – lecimy tam co prawda dopiero pojutrze, ale umówiliśmy się, że Gede pojawi się na lotnisku po pieniądze i omówi z nami szczegóły. Przy okazji pytamy go o bilety na Jawę – obiecuje sprawdzić dla nas, jakie są ceny i mozliwości.

Do hotelu w Nusa Dua dojeżdżamy przed północą – wszędzie cisza, obsługa nieco zaspana – wakacyjnych klimatów brak – ale w sumie jest noc, a my nie jesteśmy w centrum. Nie za bardzo chce nam się spać – zostawiamy bagaże w pokojach i siedzimy na tarasie przy coli, którą jakimś cudem udaje się jeszcze zamówić.

W pewnym momencie ktoś zwraca uwagę na dobiegającą z oddali muzykę – Pearl Jam? Tutaj? Zostaję przegłosowana i mimo późnej pory i związanych z tym moich protestów, prosimy zaspanego Indonezyjczyka o puszczenie głośniej tego, co słucha – to faktycznie Pearl Jam, a człowiek z obsługi okazuje się wielkim fanem tego zespołu, co się bardzo podoba chłopakom. Siedzimy do 2.30, a potem melatonina działa i idziemy spać.