Kiedy Bangkok zaczyna meczyc, kiedy kierowca tuk-tuka zaczyna byc mowiac nie delikatnie upierdliwy, wtedy najlepiej uciec poza miasto. Lezace 80 kilometrow od Bangkoku ruiny dawnej stolicy krolestwa Syjamu, Ayutthaya, wydaja sie byc najlepsza jednodniowa odskocznia od chaosu i wrzasku ulic Bangkoku. Mozna tam dojechac pociagiem, mozna dojechac busem i mozna zaszlaec i ruszyc w podroz rozowa taxowka. Jak szalec to do konca. Koszt calodniowego wypadu to mniej wiecej 120 zloty, co wydaje sie byc smiesznie tanie zwazywszy, ze dojazd zajmuje ponad godzine, a taksowkarz zabierze Cie tam gdzie chcesz.
Male, polozone nad rzeka Chao Phraya miasteczko, niezle namieszalo w historii Azji Poludniowo-Wschodniej, krotko po tym jak w 1350 roku wladca o cholernie trudnym nazwisku Rama Thibodi Pierwszy zdecydowal sie uczynic je stolica kraju. W ciagu kilku wiekow Ayutthaya zamienila sie w gigantycznych rozmiarow metropolie, a dzieki swietnie prosperujacej gospodarce z osciennymi krajami, handlem miedzy Indiami i Chinami, Portugalia i Francja zdobywala coraz wazniejsza pozycje na mapie poludniowej Azji. Dopiero po ponad 400 latach prosperity stolica i panstwo zaczelo mocno podupadac , a wszystko od chwili najazdu Birmanczykow. Ayutthaya zostala ograbiona, zniszczona i spalona. Dzisiaj spacerujac wsrod pozostalych ruin dawnej zaginionej metropolii, trudno uwierzyc , ze istnialo tam preznie rozwijajace sie, ociekajace bogactwem i przepychem krolestwo.