Dziś mamy tylko pól dnia.
Rano - (8) majolika haus i druga, sąsiednia kamienica o pięknej, bogato zdobionej secesyjnej fasadzie, obie Otto Wagnera.
Następnie (9) Leopold Museum - znajdują się w nim zbiory dzieł Klimta (na nim nam najbardziej zależało, a było go najmniej), Schielego (tu kolekcja jest pokaźna), można także zapoznać się z przykładami secesyjnej architektury i sztuki użytkowej, obejrzeć prezentację dotyczącą Otto Wagnera i jego realizacji na przestrzeni od lat 80-tych XIX w. do nastych XX w. W muzeum znajduje się dobrze zaopatrzony sklep z wydawnictwami i pamiątkami, gdzie można kupić po niewygórowanych cenach albumy i książki o sztuce oraz chyba wszystko, co tylko możliwe zdobione motywami z obrazów Klimta. My kupiliśmy sobie grę memory (6 euro!)
Po muzeum przeszliśmy przez Hofburg na jakiś bardzo uczęszczany deptak i w jednej z bocznych uliczek zjedliśmy obiad w kolejnej beisl (znowu sznycel ;). Potem ja z Martą pobiegłyśmy do Opery - bardzo mi zależało na jej zwiedzeniu, z znów rozczarowanie - trochę Austriacy poszli na łatwiznę odbudowując gmach po wojnie... widownia, poza tym, że mieści 2300 widzów, nadawałaby się bardziej na teatr w jakimś domu kultury niż na operę narodową. No, trudno. Trzeba było wybrać sobie do zwedzania jeden z teatrów zaprojektowanych przez Fellnera i Helmera.
Na wyjeździe jeszcze rzut oka na (10) secesyjne pawilony przy Karlsplatz (znowu Wagner)... i tyle tego Wiednia.