Od Wrocławia do Krakowa. Tylko 3,5h busem przez autostradę. Spotkanie na dworcu z moim małym Robaczkiem. Kraków okazał się być bardziej gorący niż się tego spodziewałam. Zostało tylko kilka godzin czwartku. Spędziłyśmy je w Robaczkowej stancji na rozmowach i planowaniu pełnego piątku.
Upalny piątek. Idziemy oczywiście przywitać największy rynek Europy. Obiad - Gruzińskie chaczapuri na Floriańskiej. Jadłam coś bardzo pysznego. Ciasto naleśnikowe przekładane szpinakiem, ser i sos czosnkowy. Nie pamiętam nazwy, nie zrobiłam zdjęcia karcie dań, ale wrócę tam i nadrobię zaległości. (: Po napełnieniu brzucha pojechałyśmy do Łagiewnik. Tramwajowe zdjęcia. Truskawki gdzieś w drodze powrotnej. Kilka zdjęć pod pomarańczowym kościołem i chwila na plantach. Rynek. Zakupy w Hard Rock Cafe. Sklep pełen misiów. Zdjęcie z Panem od Beatlesów. Obrazy na Floriańskiej. Z braku sił i mokrych chusteczek wróciłyśmy do Robaczkowej stancji. Ryż, brokuły, sos domowej roboty. Sukienki, makijaże i ruszyłyśmy do zabawy. Ostatecznie wylądowałyśmy w The Legends Music Club. Było bardzo miło, ale moje studentki były wymęczone zaliczeniami. Wróciłyśmy mega zatłoczonym tramwajem do domu. Właściwie to już zaczęła się sobota.
Wstał dzień i dla nas. Znalazłyśmy wreszcie sandały dl Robaka i mogłyśmy odsapnąć. Bawiłyśmy się chwilę przy dziwnych lustrach na przeciwko kościoła św. Piotra i Pawła. Planty, planty, planty. Wypisałam pocztówki. Planty, planty, planty. Zakupy jedzeniowe na niedzielę i dom. Ryż, brokuły. Chciałyśmy wyjść na nocne zdjęcia. Wzięłyśmy ze sobą rowery. Komary były tak nachalne, że po jakimś czasie odechciało mi się łapać za aparat. Wylądował w koszyku, a my beztrosko jeździłyśmy po plantach, rynku, plantach... zaczęło kropić. Zmieniłyśmy kurs w stronę domu. Zaczęło padać. Brakowało nam rozmów. Dlatego nie przeszkadzał deszcz, mokre ciuchy, setny widok osiedla, kiedy jeździ się na około... Dopiero gdy pojawiły się pioruny schowałyśmy się do domu. Tak minęła sobota.
Niedziela była nastawieniem na Kazimierz. Msza. Truskawki. Ogromna kolejka po najlepsze lody w mieście. Schody przed synagogą. Kazimierz obrzydliwie mnie rozkochał. Chcę tam kiedyś zamieszkać. Galerie z rękodziełem. Sałatka za złotówkę. Krótka rozmowa przy skrzynce pocztowej. Wawel. Ryż, brokuły, pierś z kurczaka....
a później to już trzeba było się pakować. Śpieszyć na autobus. I takie tam...
To był zdecydowanie najpiękniejszy Kraków w jakim byłam... Rozkochałam się jeszcze bardziej. jeśli tylko można bardziej...