1.Fotki.
Na Uniwersytecie panuje tutaj następujący zwyczaj: każdemu profesorowi na początku wręcza się swoje zdjęcie i adres. Jest to dość uciążliwe ze względu na konieczność wykonania na początku roku kilku lub kilkunastu zdjęć paszportowych i zdaje się, że nie ma wiele wspólnego z ochroną praw osobowych. W dodatku nie wiadomo dokładnie czemu ten system ma służyć. Wiadomo jednak, że tzw. ficha czyli kartonik z wszystkimi danymi oraz zdjęciem delikwenta musi obowiązkowo wylądować na katedrze najpóźniej na drugich lub trzecich zajęciach. Oczami wyobraźni widzę już profesorów siedzących w kawiarni (a trzeba wiedzieć, że profesorowie mają swoją własną kafeterię, by nie musieli przeciskać się przez studencką tłuszczę) i komentujących urodę uczęszczających na ich zajęcia studentek. Może jednak to ja jestem przewrażliwiona a dyskretnym Hiszpanom nic podobnego nie przyszłoby do głowy.
2.Bałagan vs. Porządek.
W hiszpańskich barach, jak również na ulicach, które zamieniają się w weekendy w wielkie bary pod otwartym niebem, panuje obyczaj, żeby wszystkie śmieci wyrzucać na ziemię. To dziwny dla nas widok: tłum ludzi jedzących, pijących i rozmawiających w najlepsze, podczas gdy pod ich nogami znajduje się istne wysypisko rachunków, kubeczków, talerzyków i rozmaitego śmiecia. A jednak po upojnej nocy nadchodzi dzień. Wraz z nim pojawia się właściciel, lub służby miejskie, które wprawnymi ruchami szczotek uprzątają ten cały rozgardiasz, by wieczorem mógł powstać na nowo. Powyższym służbom należą się najwyższe wyrazy szacunku, gdyż rzeczywiście wykonują swoją pracę doskonale. To niesamowite wrażenie, zobaczyć ulicę, która jeszcze parę godzin temu wyglądała jak Plac Zamkowy w noc sylwestrową, całkiem uprzątniętą i niemal pachnącą... Dopóki nie rozlegną się pierwsze odgłosy imprezy i nie zostanie rzucony pierwszy papierek.
3.Komunikacja miejska.
Jesteśmy przyzwyczajeni do narzekania na panujące w Polsce zwyczaje i wychwalania tych panujących na Zachodzie. Jeśli chodzi jednak o komunikację, trzeba przyznać, że wyprzedzamy Hiszpanię pod wieloma względami. Madryt ma wprawdzie niesłychanie rozbudowaną sieć metra (16 linii, 279 stacji!) która dowiezie nas niemal wszędzie, na peronach panuje jednak nieznośny zaduch, skontrastowany z przejmującym zimnem klimatyzowanych wagonów. Bilet na jeden przejazd kosztuje 1 euro, zaś miesięczny aż 50, przy czym nie ma zniżek dla studentów. W Madrycie student zapłaci więc za miesięczne przejazdy pięć razy więcej niż w Warszawie. Jeśli chodzi o bilety, to mają postać kartoników, które za każdym razem trzeba wydobyć z portfela i przepuścić przez bramkę. Szukając po raz tysięczny owego biletu na dnie torby, myślę z rozrzewnieniem o warszawskich bramkach, które wyczuwają mój bilet z odległości metra. Z kolei wsiadając do autobusu, bilet powinniśmy skasować przy kierowcy. Czekanie aż każda wsiadająca osoba skasuje swój bilet w jednym jedynym kasowniku wydatnie wydłuża czas postoju, ale przynajmniej jesteśmy wolni od przykrości kontrolowania przez tzw. „kanara”.
Zapomniałam już o istnieniu rozkładów, na których podaje się godziny przyjazdu. Tutaj na przystanku autobusowym dowiemy się tylko, że autobus jeździ co 15 minut, ale nic nie podpowie nam, czy autobus właśnie odjechał, czy może dopiero przyjedzie.
4.Moda.
Mężczyźni w Hiszpanii są bardzo eleganccy. Odnosi się to szczególnie do panów w średnim wieku, którzy w Polsce najczęściej paradują w niedopasowanych garniturach lub rybackich kamizelkach. Tutaj, mężczyźni z godnością obnoszą ekstrawaganckie koszule, kolorowe krawaty i wypolerowane lakierki. Kobiety również ubierają się bardzo gustownie, poza jednym małym, niezwykle zabawnym szczegółem. W Hiszpanii nie gości prawdziwa zima, taka jak w Polsce, z trzaskającym mrozem, hałdami śniegu i lodowymi różami na oknach (w tym miejscu zakręciła mi się w oku łezka), a jednak panie koniecznie chcą pokazać swoje zimowe kreacje. Zdarzało mi się, że wychodząc w słoneczny wrześniowy dzień w sandałach spotykałam panie w kozakach za kolano, ciepłych rajstopach i w futrzanych kurtkach. Moda jest tutaj niemal ubóstwiana, więc jeśli kreacja tego wymaga, Hiszpanka założy futrzane buty do szortów i bluzki na ramiączkach. Osobliwe.
5.Praca.
Hiszpanie, wbrew stereotypowi, pracują dużo (a raczej długo): zwykle od 9 do 18, z półgodzinną przerwą na lunch. Wydawałoby się, że przy takim nakładzie pracy hiszpańska gospodarka powinna przeć do przodu jak czołg, ale przy dokładnym przyjrzeniu się wychodzi na jaw, że Hiszpan nie poświęca całego owego czasu na działania produktywne. Normą jest robienie sobie co chwila przerwy na kawę, na papierosa, na gazetę, na rozmowę z kolegami czy sprawdzenie Facebooka. Stąd pionierskie firmy, które drastycznie zmniejszyły czas pracy, odnotowały wzrost wydajności – ludzie byli tak zadowoleni, że wychodzą parę godzin wcześniej z pracy, że rezygnowali z wszystkich „zamulaczy”.
6.Hola
Dosłownie znaczy cześć, ale używa się tego wyrażenia w stosunku do każdego. Nie ma problemu, aby powiedzieć do dziekana „cześć”. To zaskoczenie dla wszystkich tych, którzy na kursach w swoim kraju nauczyli się wszystkich "buenos dias" i "buenas tardes". Tutaj usłyszymy conajwyżej poufałe "buenas".
7.Que tal?
Jak się masz? Typowe pytanie stawiane obowiązkowo przez wszystkich w każdej sytuacji. W sklepie z rybami: jak się masz? Do sąsiada: jak się masz? W gabinecie profesora: jak się masz? Do śmieciarza: jak się masz?
8.Hombre
Dosłownie znaczy mężczyzna, ale tutaj używa się go jako uniwersalnego przerywnika. Można na przykład powiedzieć na zajęciach: ej facet, nie sądzę, abyś miał rację w kwestii nacjonalizmu. Takiego wyrażenia można użyć nawet kiedy rozmawiasz z wykładowcą, i jest to... kobieta.
9.Mierda
Znaczy g...no, ale tutaj nie jest słowem z gatunku tych, których nie użyłbyś przy niedzielnym stole. Można je usłyszeć z ust wykładowcy, zobaczyć powielone stokroć na murach uniwersytetu (w obydwu przypadkach w kontekście systemu bolońskiego, który standaryzuje i terroryzuje uczelnie Europy), czy w telewizji. Mierda oznacza po po prostu coś, co nam się nie podoba.