W nocy wzięliśmy nasze bagaże i opuściliśmy hotelik w Sajnszand, po czym skierowaliśmy się na dworzec kolejowy. Przybyliśmy dużo wcześniej aby kupić bilety na dalszą część podróży do nadgranicznego miasta Dzamyn Üüd, leżącego 218 km od Sajnszand. Choć bilety chcieliśmy kupić już wcześniej, przed południem, to okazało się, że kasy biletowe tak jak całe miasto „śpią” przez większość dnia, a „budzą się” gdy nastaje noc. Tak więc trzeba o tym pamiętać gdy chce się kupować bilet kolejowy w Sajnszand. Po kupnie biletu resztę czasu postanowiliśmy spędzić w poczekalni i w dworcowym barze. Gdy tak siedzieliśmy w środku nocy, walcząc z tym, aby nie zasnąć, nagle skutecznie nas od tego odwidziały robaki, które zaczęły wypełniać dworzec. Co ciekawe, Mongołowie w ogóle nie zauważali ich, a raczej byli niejako pogodzeni z faktem, że takie stworzenia żyją tu i wychodzą nocą na żer. Niestety pociąg się mocno spóźnił, więc z robaczkami trzeba było dłużej współegzystować...

Dzamyn Üüd na mapie

Dzamyn Üüd to miasto liczące około 13 tysięcy mieszkańców. Całość jego funkcjonowania opiera się na życiu z leżącej zaraz obok granicy mongolsko-chińskiej. Miasto od dawna już pełniło taką rolę, gdyż leży na dawnym szlaku handlowym z Pekinu do Ułan Bator, tzw. szlaku herbacianym. Obecnie znajduje się tu najważniejsze i jedyne zresztą kolejowe przejście graniczne pomiędzy Mongolią a Chinami, tędy bowiem trafia najwięcej towarów z Chin do Mongolii.

 

„Jedynym powodem istnienia miasta takiego jak Dzamyn Üüd jest granica. Z każdego pociągu wysypuje się tłum ludzi, którzy […] pędzą na przystanek busów do Chin i na przygranicznym targu kupują, kupują, kupują... Obładowani torbami, kartonami i paczkami przejeżdżają z powrotem przez granicę i wiozą towar do Ułan Bator albo do innych miast. I tak co tydzień...” Jacek Sypniewski - „Mongolia – konie i grube ryby”

 

Po przyjeździe od razu poszliśmy do leżącego wewnątrz dworca kolejowego banku, aby zakupić juany, naszą nową walutę, do której będzie trzeba się przyzwyczaić. Żegnając się z tugrikami przestajemy być milionerami, w zamian mamy walutę, na której banknotach zawsze spogląda na nas ten sam Mao Tse Tung, tylko że w różnych barwach i nominałach. Juany są nam już teraz potrzebne, bo to w tej walucie przyjdzie nam zapłacić za przejazd do chińskiego miasta leżącego po drugiej stronie granicy – Erenhot. Autobusów żadnych nie ma (jeżdżą one zresztą rzadko) więc jedynym realnym sposobem dostania się tam, są jeepy. Te opanowały leżący niedaleko dworca kolejowego plac, na którym także gęsto rozłożone były stoły bilardowe, na których grali mieszkańcy miasta, w tym także kierowcy jeepów oczekujący na klientów. Tych jednak nie brakowało i trzeba było się spieszyć, aby zdobyć miejsce w jeepie. Oprócz nas, z trzema innymi Mongołami ruszyliśmy na drogowe przejście graniczne oddalone o kilka kilometrów od centrum miasta. Tam, jak to w takich miejscach, gigantyczna kolejka, poruszająca się w ślimaczym tempie. Za oknami upał, w końcu nadal jesteśmy na Gobi, wszędzie sucho i żółto.

Przejazd przez tę granicę jest specyficzny. Nie można na tym przejściu przekroczyć jej pieszo, trzeba jeepem, autem lub autobusem. Gdy jeep, podjeżdża do mongolskiego posterunku granicznego, kierowca zbiera paszporty i daje je do sprawdzenia do okienka. Po kilkunastu minutach wraca z ostemplowanymi paszportami i jedzie dalej kilkaset metrów do chińskiego posterunku granicznego. Tam jednak trzeba wyjść na zewnątrz i wejść z bagażami do wielkiego budynku granicznego, gdzie przechodzi się kontrolę paszportową i celną oraz niestety kontrolę bagażu. Zajmuje to dość dużo czasu, ale w końcu udaje się wyjść z budynku po jego drugiej stronie. Tam, na osłodę uciążliwości procedur i czasu w chińskim posterunku granicznym, chińskie władze postawiły wielką metalową kolorową tęczę, którą witają wszystkich przybywających z Mongolii do Chińskiej Republiki Ludowej. Za tęczą, na ulicy, miał czekać na nas nasz jeep, ale okazało się, że Mongołowie odjechali, zostawiając dwójkę polskich turystów pod tęczą w Chinach na pustyni Gobi. Na szczęście, szybko zjawił się jakiś autobus wycieczkowy, którego kierowca zgodził się nas wziąć za drobna opłatą do centrum Erenhot.

 

Dzamyn Üüd – 7026 km od Moskwy

 

KOSZTY:

  • pociąg nr 276 (w klasie 3) Sajnszand - Dzamyn Üüd = 10000 MNT = 24,30 zł
  • przejazd jeepem przez granicę = 50 RMB = 24,83 zł

  • stoły bilardowe
  • stoły bilardowe