Podróż (FINAŁ) Koleją przez Rosję, Mongolię i Chiny - Ostatnie miasto Zachodu - Lwów



Lwów na mapie

We Lwowie byliśmy miesiąc wcześniej, więc tym razem znacznie mniej pozwiedzaliśmy. Ale miło spędziliśmy czas, tym bardziej, że tego dnia (28 czerwiec) był Dzień Konstytucji, czyli święto narodowe Ukrainy i dzień wolny od pracy. Na ulicach miasta mnóstwo ludzi, znacznie więcej niż to było miesiąc wcześniej. Pełno flag ukraińskich, rodziny z dziećmi nieśpiesznie spacerujące po Starym Mieście i Prospekcie Swobody oraz rozłożona scena na rynku, gdzie wieczorem odbywały się koncerty a wszędzie było słychać muzykę. Lwów jako jedno z najbardziej "ukraińskich" miast, chciał i umiał świętować dzień, kiedy ich kraj, 14 lat wcześniej, doczekał się swojej własnej konstytucji, zamykając tym samym proces oderwania się od Rosji. Na wschodzie Ukrainy i na Krymie, gdzie ludność jest rosyjskojęzyczna, w większości będąca członkami Rosyjskiej Cerkwii Prawosławnej, nie lubiąca Wiktora Juszczenki, Julii Tymoszenko jak i całego obozu "Pomarańczowej Rewolucji" i tęskniąca za czasami ZSRR, tam zapewne tego dnia się nie obchodzi zbyt hucznie. Ale we Lwowie to co innego.

 

Więcej o Lwowie znajduje się w tej części:

LINK

Tam umieszczam zdjęcia z tego jednodniowego przystanku w podróży, jak i zdjęcia z pobytu miesiąc wcześniej, tym razem 3 dniowego. Polecam i zapraszam:) 

 

Po powtórnym pobycie we Lwowie, tym razem znacznie krótszym, wsiadamy do pociągu nr 74L relacji Lwów – Moskwa. Podróż miała trwać prawie równą dobę (34 i pół godziny), i tak też się stało. Ukraińskie koleje, podobnie jak wszystkie późniejsze na naszej trasie charakteryzowała punktualność, jak i czystość i schludność – coś, co niezbyt często występuje w Polsce. Nie tego się można było spodziewać! A jednak! Bardziej zaś zaskoczyło nas to, że w pociągach wszystkie okna są zamknięte. Nie ma szans, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Dlatego co przystanek, większość pasażerów z chęcią wybiera się na zewnątrz, nawet jeśli trwa to tylko kilka minut. Tak samo było później na trasie kolei transsyberyjskiej. Gdy przystanków nie ma, trzeba jakoś dawać sobie radę i żyć z tym ciężkim powietrzem. Jechaliśmy pod koniec czerwca 2010 roku, kiedy to na Ukrainie i w europejskiej części Rosji szalały pożary spowodowane ogromnymi upałami. To niestety dało się odczuć w pociągach, gdyż w środku było bardzo ciepło. Ukraińcom jak i Rosjanom jakoś to nie przeszkadzało, oni jakby wynieśli z czasów ZSRR umiejętność dostosowania się i godzenia się z własnym losem, „jest jak jest, i tyle”. Nie zwracając uwagi na takie niedogodności (oczywiście niedogodności z naszego punktu widzenie, nie ichniejszego) jak ponad trzydziestokilkustopniowe upały jak i zamknięte okna, pasażerowie z lubością delektowali się dużymi ilościami jedzenia. Dziesiątki woreczków, słoików i papieru śniadaniowego. I oczywiście alkohol. No właśnie sprawa alkoholu i kolei. Wydawało by się, w obiegowej opinii, że na Wschodzie w czasie jazdy koleją, to panują libacje, a wódka leje się strumieniami. Tak może i kiedyś było, ale teraz to się zmieniło. Alkoholu nie można pić, ni to na Ukrainie, ni to w Rosji. Ale piwo tak. Bo jak powiedział nam jeden ze współtowarzyszy, „piwo to nie alkohol, to tonik”. Według prawa nie wolno pić alkoholu, a alkoholem jest to, co ma powyżej 5 %, tak więc na wszystkich stacjach można było kupić piwa, które mają 4,8% czy 4,9% alkoholu, tak więc były tonikiem, według tamtejszej terminologii, a więc można je było pić w pociągach. I tak też my jak i nasi współtowarzysze robili. No właśnie, nasi współtowarzysze.

 

Po kilku godzinach jazdy okazało się, że jesteśmy jedynymi obcokrajowcami w wagonie liczącym 54 osoby. To wzbudziło ciekawość, więc co chwila dosiadali się do nas panowie (bo w naszym wagonie tak się złożyło, że byli prawie wyłącznie mężczyźni) aby miło zagadać, poczęstować czymś do jedzenia i wypić razem piwo. Większość zaś jak już raz usiadła, to już potem nie chciała odchodzić, więc po pewnym czasie wokół nas zrobiła się wesoła gromadka. Jedzenia przybywało, jak i piwa też, które potem nam usilnie dawano do rąk. W trakcie rozmów, okazało się, czemu tak dużo mężczyzn jedzie naszym wagonem i czemu niektórzy mają wielkie wiklinowe kosze z jedzeniem. Otóż większość ludzi wybierała się do Moskwy do pracy. Jest wówczas połowa 2010 roku. Wtedy Ukraina ciężko przeżywała światowy kryzys gospodarczy, tkwiąc w recesji. Wielu więc szukało pracy u swego wielkiego sąsiada ze wschodu. Główną destynacją była Moskwa, ale niektórzy wybierali się znacznie dalej. Nasz współpasażer z górnego łóżka z naprzeciwka, dotychczas mało mówiący, zaczął opowiadać o tym, jak wyjeżdża do pracy aż na sam koniec Rosji. Po przyjeździe do Moskwy, leci samolotem do Kraju Chabarowskiego, gdzie ma mieszkać i pracować pół roku z dala od rodziny i przyjaciół wśród samych mężczyzn wydobywając ropę naftową. Jest to mała osada pracownicza, leżąca na pustkowiu, gdzie wszędzie daleko i nie ma po co wychodzić poza jej teren. Praca nie dość że męcząca i w trudnych warunkach pogodowych, to jeszcze ciężka z psychicznego punktu widzenia. Ale podobno warto, bo po jednym takim wyjeździe do pracy zarobić można tyle, że w zupełności starcza pieniędzy na całe kolejne pół roku dla jego rodziny w jego domu na Ukrainie.

 

Pijąc, jedząc i słuchając opowieści „impreza” się rozkręcała, więc jeden z jej uczestników, postanowił podkręcić ją trochę mocniej, i wyciągnął butelkę wódki. W mig pojawiły się kieliszki i rozpoczęło się opijanie podróży do Moskwy. Nie wiedząc skąd pojawiła się kolejna butelka, i kolejne zapełnione kieliszki. Ktoś nie pomyślał aby ukryć ten fakt alkoholowej rozpusty, więc wkrótce zauważyła to przechodząca korytarzem prowadnica. Powiadomiła milicję, i na kolejnej stacji pan, który z taką ochoczą radością raczył nas wódką, trafił do pokoju prowadnicy gdzie tłumaczył się ze swego występku milicjantom. Impreza się więc zakończyła. Ale tylko na chwilę. Bo ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, facet gdy wyszedł z pomieszczenia ze smutną miną i mandatem, wrócił do nas, odczekał chwilę jak sytuacja się uspokoi, milicja wyjdzie, a prowadnica zostanie w swoim pokoiku, wnet wyciągnął butelkę i postanowił dalej polewać, ku uciesze gawiedzi i ogólnemu wybuchowi śmiechu. Choć byli chętni, to już tym razem było ich znacznie mniej. Zbliżała się noc, ryzyko recydywy było tym razem większe, więc impreza się definitywnie skończyła. Choć „pan polewacz” nie chciał się z tym pogodzić, został zmuszony do wzięcia swojej butelki i powrotu do swojego miejsca na końcu wagonu. Przyszła noc, ale upał nadal dawał o sobie znać.

 

Trasa pociągu nr 74L ze stacji Lwów Główny do Moskwa Dworzec Kijowski:

LINK

 

KOSZTY:

  • cena noclegu za osobę w hotelu „Arena” (ul. Gródecka 83) = 42 UAH = 17,86 zł

  • pociąg (w klasie 3) Lwów Dworzec Główny - Moskwa Dworzec Kijowski (1500 km) = 480 UAH = 204,19 zł