Podróż (FINAŁ) Koleją przez Rosję, Mongolię i Chiny - Park Narodowy Gorchi-Tereldż



Gorchi-Tereldż na mapie

Drugiego dnia święta Naadam opuściliśmy mongolską metropolię i wybraliśmy się na prowincję. Mieliśmy już dość wielkiego miasta (w tym dokuczliwego pyłu i kurzu na ulicach) poza tym chcieliśmy zobaczyć jak świętują Mongołowie poza stolicą. Krótki popołudniowy widok stepu, koni, jurt i ogromnych połaci zieleni dzień wcześniej zrobił nam smaka na więcej takich klimatów. Wyjeżdżamy więc do oddalonego o 66 kilometrów od centrum stolicy Parku Narodowego Gorchi-Tereldż. Mówimy Ganie, że wrócimy za dwa dni, ten zaś pomaga nam zlokalizować miejsce, skąd odjeżdżają tam autobusy. Okazało się, że miejsce to (nie jest to bowiem żaden przystanek czy dworzec) znajduje się kawałek na południe od naszego guest-house'u, zaraz obok hotelu Narantuul. Autobus już czekał na miejscu, gdy tam dotarliśmy, a wraz z nami dziesiątki Mongołów, którzy tak samo jak my, chcieli opuścić Ułan Bator i świętować na łonie natury. Gdy ruszyliśmy, wydawało się, że te 66 kilometrów szybko zleci, ale jednak było inaczej. Co chwila zatrzymywaliśmy się, aby zabrać kolejnych pasażerów, przeładowując autobus do granic możliwości. Całe rodziny z dziećmi, z tobołkami, masą jedzenia i picia, wyjeżdżały aby świętować na prowincji, czyli tam, gdzie Mongołowie czują się najlepiej. Tak jak dnia poprzedniego jadąc na step na obrzeża Ułan Bator, tak i teraz w autobusie, byliśmy niemałą atrakcją dla „tubylców”. Każdy co chwila spoglądał na nas, a szczególnie małe dzieci, które zapewne nigdy nie widziały z bliska białych ludzi. Niestety bariera językowa była na tyle duża, że nie udało nam się nawiązać żadnych kontaktów...

 

Mniej więcej w połowie drogi skończyła się droga asfaltowa i dojechaliśmy do bram parku narodowego. Tutaj pobierana była opłata za wjazd w wysokości 3000 tugrików. Potem autobus kilka razy się zatrzymywał, i kolejne grupki ludzi wysiadały niedaleko turystycznych jurtowisk (ger-campów), których kilkadziesiąt znajduje się w tym parku narodowym. Kilka, czasami kilkanaście białych jurt, postawionych wśród gór, lasów i stepu. Wysiedliśmy na ostatnim przystanku. Gdy autobus odjechał, zobaczyliśmy zupełnie inną Mongolię niż tą z Ułan Bator. Nawet wypad poza miasto na step dzień wcześniej obfitował w inne widoki. Tutaj w parku narodowym, dominowały góry i lasy, czyli nieczęsty widok w Mongolii. Poza nim, wiele białych punktów na horyzoncie, czyli ger-campów. Wzięliśmy plecaki i udaliśmy się w ich kierunku. Jeden po drugim okazywały się zajęte, ku naszemu wpierw rozczarowaniu, a potem irytacji. Czas leciał, a my zamiast zwiedzać i delektować się widokami, chodzimy z plecakami gdy słońce grzeje. Szybko dotarło do nas, że wybraliśmy zły dzień na przyjazd tutaj – chyba pół stolicy zjechało się do tego położonego najbliżej parku narodowego. Po pewnym czasie jednak znaleźliśmy nocleg, ale nie taki, o jakim marzyliśmy...

 

Przyjechaliśmy z Ułan Bator, ponadmilionowego miasta, w którym zamiast spać w mieszkaniu, spaliśmy w jurcie. Chcieliśmy spać w jurcie, ale nie na betonowym podłożu na dachu w stolicy, ale przede wszystkim na ziemi, na prowincji. I żeby było śmieszniej, w parku narodowym, w którym warunki do spełnienia oczekiwanego przez nas noclegu były idealne, to właśnie tam spaliśmy (dla odmiany) w nowo wybudowanym betonowym domu! Jakby wszystko na odwrót! Ale nie wybrzydzało się a wręcz podziękowało za tą sytuację, bowiem rodzina do której podeszliśmy, zaoferowała, że odstąpi nam parter w ledwo co wybudowanym domu, nawet nie ukończonym, a sami się przeniosą wyżej, na drugie piętro. Gospodyni na przyjęcie nas miło nas zaskoczyła, bowiem zgodnie ze zwyczajem przyniosła nam dwie czarki z ajragiem (zwanym też kumysem) – ulubionym napojem Mongołów. Pije się go na tych ziemiach od setek lat, głównie w lato. Słyszeliśmy o tym legendarnym wręcz napoju, przygotowując się do wyprawy i czytając relacje ludzi, z których wielu Europejczyków miało potem problemy żołądkowe. Nie można jednak odmawiać gospodarzom, byłby to duży brak szacunku dla bardzo starej tradycji i kultury Mongołów, więc wypiliśmy co nam podano. A czymże jest ów ajrag? Otóż jest to sfermentowane mleko klaczy, które produkuje się latem, gdy jest wlewane do skórzanych worków na całą dobę i co jakiś czas ubijane drewnianym ubijakiem. Dzięki temu procesowi ma ten napój około 3% alkoholu, ale mimo tego trudno jest się nim upić, choć Mongołowie piją go dużo i często. Smak kumysu może być różny i zależeć od wielu czynników, ale zawsze jest kwaśny i cierpki zarazem. Nam szczególnie nie przypadł do gustu, ale cóż, mamy przecież zupełnie inne tradycje kulinarne i nie wszystko co popularne, musi dobrze smakować.

 

Zostawiamy plecaki i od razu idziemy zwiedzać okolicę i chłonąć po raz pierwszy od kilku dni super czyste powietrze. Widoki wspaniałe, od czasów Bajkału (ach, kiedy to było) podobnych nie mieliśmy. Trawiaste wzgórza, pofałdowane góry, wiele ciekawych formacji skalnych, niesamowicie zielone doliny i pasące się w nich dziesiątki koni, latające nad głową jastrzębie, zimna i krystalicznie czysta rzeka i wielkie przestrzenie. Co jakiś czas widujemy też Mongołów przejeżdżających obok nas na koniach (rzadziej) lub w samochodach (znacznie częściej) – jedni i drudzy radośnie do nas machają i pozdrawiają. Czy to widok białych turystów czy też radosny nastrój święta Naadam, trudno ocenić, ale tak czy siak, jest miło i pięknie. Tego trzeba nam było po pobycie w Ułan Bator a wcześniej jeszcze długiej jazdy pociągami. W końcu prawdziwa Mongolia!

 

Więcej o Parku Narodowym Gorchi-Tereldż, w tym opis i zdjęcia znajduje się w tej części:

LINK

Polecam i zapraszam:)

 

KOSZTY:

  • autobus Ułan Bator - Gorchi-Tereldż (80 km) = 2300 MNT = 5,59 zł
  • wstęp do parku narodowego = 3000 MNT = 7,29 zł
  • cena noclegu za osobę w domu = 20000 MNT = 48,60 zł