Kilka godzin snu i koło drugiej po południu wyruszamy spacerkiem na miasto. Według mapy do stacji metra mamy kilkaset kroków, ale okazuje się, że przy niej znajduje się jedno z architektonicznych arcydzieł Gaudiego, czyli budynek Casa Mila, zwana też La Pedrera (kamieniołom). Podziwiamy kamienicę z zewnątrz, bo czekanie w kilkuset osobowej kolejce, by dostać się do środka nie za bardzo nam się teraz uśmiecha. Zamiast tego wybieramy pobliską bagieterię. Głodni nie zwracamy uwagi na ceny jedzenia i piwa. Płacimy po 8,5 euro za każdą sztukę takiej sobie bagietki i 8 euro za kufel złotego trunku. Londyn i Oslo wydawały się nam bardzo drogie, ale to co wyrabiają tutaj z cenami to jak dla nas chyba jednak spora przesada.
Idziemy piechotą w kierunku słynnej Rambli, całkiem ładnym Pasażem de Gracia, przy którym znajduje się wiele XIX wiecznych kamienic, w tym także druga słynna, architektoniczna wizja Gaudiego czyli Casa Battlo, przepięknie prezentująca się zwłaszcza nocą. Tak doszliśmy do Placu de Catalunya, gdzie można ochłodzić się w kilku fontannach i nakarmić stadko gołębi.
Weszliśmy na słynny barceloński deptak, czyli La Ramblę. Od razu rzucają się w oczy wystający przy niej najróżniejsi przebierańcy czekający na datki za swoje wysiłki i robienie zdjęć. Są tutaj anioły i diabły, człowiek z głową na talerzu człowiek z głową w dziecięcym wózeczku, postacie z filmów i całkiem wymyślone, jak człowiek kwiat czy pani owoc. Czego jak czego, ale fantazji trzeba im pozazdrościć.
Trudno nam się przebić przez tłum przechodniów, by spokojnie spacerować dalej. Co jakiś czas wokół akrobatów czy tancerzy, albo zwykłych żonglerów piłką zbiera się krąg ludzi, że po prostu nie da się przejść.
Odbijamy w bok do znanego targu spożywczego La Boqueria. Naprawdę warto tam zajrzeć nie tylko dla tych kolorowych widoków owocowych kompozycji, ale po to by skosztować smaku wyśmienitych brzoskwiń i winogron czy popić wspaniałych, świeżych soków. Tak smacznych, melonowych brzoskwiń jakie tam kupiłem, nie jadłem jak dotąd nigdzie na świecie.
Przebijamy się jakoś w kierunku gotyckiej katedry La Seu, przed którą gra bossanowy hiszpańskie trio, a na placu tańczą ludzie w parach. Fajna sprawa, balety przed kościołem. Wchodzimy za darmo do środka, gdzie można również bez problemu fotografować, co nie jest często spotykane w tego typu zabytkowych obiektach. W dzielnicy Bari Gotic przechadzamy się hiszpańskimi uliczkami oglądając jeszcze Ratusz, Palau Generalitat, muzeum Maresa i Palau Reial.
Zmierzamy do portu Vell, gdzie podziwiamy stojącą na trawie łódź podwodną „Ictineo II”, która jest repliką projektu z roku 1862 i przypomina nam okręt kapitana Nemo. Decydujemy się na odwiedzenie Akwarium, w którym największe wrażenie robi na nas szklany tunel z przepływającymi nad głowami rekinami, płaszczkami i murenami.
Potem przechodzimy obok znanego centrum handlowego Maremagnum, ale nie wchodzimy do środka. Kierujemy się nowym, zwodzonym mostem pod Kolumnę Kolumba, który wskazuje na morze. Wracamy na Ramblę, by odpocząć w jednej z tamtejszych knajpek, w której kosztujemy różnych potraw i zamawiamy też między innymi duży kufel sangrii z owocami. Popijając czerwony trunek przez długaśne słomki przekonujemy się, że ceny, mimo, że to Rambla nie są już tak szokujące jak w tej nieszczęsnej bagieterii koło Casa Mila. Kufel sangri kosztuje co prawda 15 euro, ale wieczorny klimat w przyjemnej kafejce na Rambli wart jest tej ceny. Było nie było to moje urodziny. Dzień zbliża się ku końcowi, a ja po raz kolejny cieszę się z tego jak przyjemnie przyszło mi świętować swoją „czterdziestkę”.