Podróż Pozdrowienia z Maroka - Fez



Fez jest najstarszym muzulmanskim miastem w Afryce. Zostal zalozony pod koniec 8 wieku i od tamtego czasu nieprzerwanie zajmuje wazne miejsce w tym rejonie Afryki. Hassan nas skontaktowal z przewodnikiem, ktory rano zjawia sie w naszym riadzie i wyruszamy na podboj mediny. Zwazywszy, ze mamy tylko 2 pelne dni na zwiedzenie Fezu, to pomysl nalezy uznac za dobry, gdyz w ten sposob wiemy, ze dotrzemy latwo w te wszystkie miejsca, o ktorych wczesniej czytalismy. A rzeczywiscie wedrowka po waskich uliczkach, ktore raz po raz sie rozwidlaja i stale kreca bardzo sprzyja wybraniu blednego kierunku. Fes zrobil na nas wrazenie jeszcze wiekszej egzotyki niz Marrakesz, wiec nasz plan takiej kolejnosci zwiedzania Maroka okazal sie bardzo trafiony, gdyz napiecie stale roslo.

 

Najwieksza perla i symbolem Fezu jest meczet Kairaouine zalozony pod koniec IX wieku. Jest to najwiekszy meczet w Afryce i jeden z najstarszych na swiecie. Lecz na ironie losu giaurom nie wolno wchodzic do srodka, a jedynie zagladnac do srodka zza bramy. Niemozliwoscia jest tez ogarnac cala budowle czy raczej kompleks z zewnatrz gdyz przez wieki caly teren wokol meczetu zostal tak gesto zabudowany waskimi i ciemnymi uliczkami, ze niesposob jest cokolwiek zobaczyc. Malo tego, samo wejscie do meczetu lezy w waskim przejsciu dwoch krzyzujacych sie uliczek wypelnionych straganami i tlumem ludzi. 

 

Jedna ze specjalnosci Fezu i prawdopodobnie przy tym najbardziej ekskluzywna, sa garbarnie skory. Setki kadzi z uwijajacymi sie w nich ludzmi to widok jak z filmu kostiumowego. Robi sie to tak jak przed wiekami, a moze nawet mileniami, jak twierdza niektorzy. Garbniki sa jak najbardziej organiczne - mieszanka golebiego guana i krowiego moczu. Nie wiem czy ich dzialanie na skory jest tak efektywne jak na nasze komorki zapachowe, gdyz efekt zapachowy jest piorunujacy. W promieniu kilku ulic od garbarni w powietrzu unosi sie tak ostry odor, ze co wrazliwsi musza sie stad pospiesznie oddalic. 

 

Wieczorem postanawiamy zjesc cos malego jak oliwki, ser z bagietka i popic to czerwonym winem i w zaciszu naszego pokoju w riadzie. Projekt nam sie wydal genialny, wiec wychodzimy z kazby z zamiarem zlapania taksowki pojechania do jakiegos supermarketu, zrobienia zakupow i powrotu do hotelu. Latwiej zaplanowac niz wykonac. Najpierw stoimy pod brama wjazdowa do kazby. Taksowek przejezdza sporo, ale wszystkie sa zajete. Schodzimy wiec w dol na poziom miasta, ale tu sytuacja sie powtarza. Juz sie zrobilo ciemno, od naszego wyjscia z hotelu minela godzina, a tu wykonanie naszego planu kolacyjnego nie posunelo sie ani o dx do przodu. Idziemy wiec w strone zageszczajacego sie ruchu ulicznego. Znajdujemy postoj taksowek, ale bez taksowek. Obok nas jacys Hiszpanie targuja sie z Arabem o cene za podwiezienie. Wyglada, ze chcemy jechac w te sama strone. Postanawiamy wiec polaczyc sily tym bardziej, ze taksowka okazuje sie mikro mikrobus. Ale Arab nie w ciemie bity chce od nas wszystkich osobno po 100 dirhamow. Hiszpanie sie wkurzyli i wysiedli. My zaczynamy negocjacje od poczatku. W koncu ustalamy cene, ktora nas wszystkich zadawala. Pojedziemy do supermarketu, kierowca tam na nas zaczeka i odwiezie nas do hotelu w kazbie. O tym, ze w miastach w Maroku jezdzi sie z ulanska fantazja i zgodnie z blizej nie ustalonymi przepisami drogowymi, juz zauwazylismy wczesniej, ale to co doswiadczylismy w drodze do supermarketu i z powrotem bedzie nam sie dlugo snic. Nasz microvan przeciska sie przez szpary miedzy samochodami wezsze niz dla motocykla. Taksowkarz chyba chcial nam pokazac wyzszosc Allaha nad naszym Bogiem... Tak zdobyte wiktualy smakuja o wiele lepiej...

 

Nasz ostatni dzien w Maroku spedzamy dosc leniwie. Rano piszemy kartki a kolo poludnia wyruszamy jeszce raz w do mediny chcac ewentualnie kupic pare pamiatek i prezentow. Chodzimy, chodzimy i jakos nie mozemy trafic do sukow. Ale gdy wreszcie znajduejmy "ukryte" wejscie i wchodzimy w ich poplatana pajeczyne, to nie mozemy sie z nich wydostac. Po godzinie bladzenia i pytania o droge wychodzimy w miejscu, gdzie wczoraj zlapalismy taksowke. Patrzymy, a tu w tlumie samochodow przeciska sie wolna taksowka. Macham na kierowce reka, ten nawraca i jedziemy do hotelu. Pod brama do mediny wysiadamy, bo stad mamy tylko kawaleczek. Place kierowcy to, co wskazuje taksometr, a ten jest bardzo obrazony, ze nie 3 razy wiecej i ze zloscia mi wydaje reszte z 5 dirhamow... 

 

O 3:30 wstajemy aby zdazyc na samolot do Casablanki. Samolot jest troche spozniony, wiec drzemiac na lotnisku zalujemy, ze nie moglismy sie te pol godziny dluzej wyspac w lozku. Lot z Fezu do Casablanki trwa 45 minut. Tu czekamy znowu 3 godziny i na odmiane zalujemy, ze nie mozemy byc wczesniej w Madrycie. 

 

Poniewaz w miedzyczasie w Europie nastapila zmiana czasu, to w Madrycie jest juz 2 godziny pozniej niz w Maroku. Idziemy do hotelu, ale nim pojedziemy do centrum Madrytu musimy odzyskac troche straconego wczesniej snu. Europa to jednak Europa, jesli idzie sie do lazienki, to wszystko dziala tak jak powinno. Prysznic ma ciepla wode, woda splywa tam, gdzie powinna, a poszczegolne elementy takie, jak umywalka czy muszla sa tak usytuowane, ze mozne je uzyc bez zbednej ekwilibrystyki. No, ale przeciez caly swiat nie moze wygladac identycznie... Nasza krotka marokanska przygoda dobiega powoli konca. Nim ostatecznie dotrzemy do domu spedzimy jeszcze wieczor na spacerze po centrum Madrytu, wstapimy na tapas, posluchamy ulicznych muzykantow, poogladamy mimow, ktorych mozna, o dziwo, dowolnie fotografowac... 

Maroko jako nasz pierwszy kraj w Afryce Polnocnej i jednoczesnie pierwszy kraj Arabski zrobil na nas wrazenie czegos innego i nieporownywalnego do innych miejsc, ktore do tej pory widzielismy. Jednym z niezwyklosci Maroka jest wysoko stojace rzemieslnictwo. Chodzac po Marrakeszu czy Fezie raz po raz natrafialismy na roznego typu rzemieslnikow wytwarzajacych takie czy inne rzeczy jak kafelki, drewniane ozdoby czy bizuterie. Wiele z nich prymitywnymi narzedziami tak jak setki czy tysiace lat temu, ale za kazdym razem sprawnosc manualna a czasami i nozna zremieslnikow byla zadziwiajaca. Jedna z takich niezwyklych maszyn byla nozna tokarka, na ktora zwrocil nam uwage pamietajacy jeszcze sprzed lat marokanskie realia Krzysiek. Obslugujacy ja rzemieslnik jedna noga ja napedzal, duzym palcem dugiej podtrzymywal sobie ograbiany element a rece uzywal do modelowania przedmiotu...

Jest to ciekawy zakatek swiata i wart zobaczenia, przezycia i zdobycia nowego doswiadczenia. Ile jeszcze musimy odbyc takich podrozy aby poznac ten wielki kontynent lepiej...

 


 

  • Fez
  • Szkola koranu
  • Waska uliczka w Fezie
  • Kadzie garbarni skor w Fezie.
  • Przed jedna z fontann w Fezie.
  • Fez, stara medina.
  • Fez
  • Kadzie garbarni skor w Fezie.
  • Kadzie garbarni skor w Fezie.