Podróż Tanzania: Kilimandżaro i nie tylko... - Do Dar es Salaam



2010-02-21

Poranek dnia następnego: śniadanie paskudne, angielskie, zupełnie bez smaku, ale zjedzone w przepięknym otoczeniu. Hotelowy taras otoczony bujną roślinnością. Przed 8 nie jest jeszcze gorąco, ale przyroda już żyje.

 

Szybko płacę za hotel i idę na dworzec. Zanim dopcham się do swojego autobusu mam kilkanaście innych ofert transportu gdziekolwiek, kilkanaście ofert zakupu wody, coli czy piwa, kilka ofert kupna pasty do zębów, gazet czy jedzenia. Jeszcze nie wiem, że to dopiero początek. Człowiek, który sprzedał mi bilet dba o to, żebym miał wygodne miejsce, żeby mój bagaż gdzieś nie przepadł. Oczywiście wszystko to robi licząc na napiwek. Autobus ma co najmniej kilkanaście lat. Siedzeń więcej niż w opcji standardowej. Po lewej stronie są po 2, po prawej jednak po 3. Pasażerowie po prawej stronie siedzą ściśnięci jak sardynki, ale jakoś akceptują swój los. Ja siedzę po lewej stronie przy oknie, obok mnie siada młoda dziewczyna przy kości. Przez całą drogę do Dar będę służył za pośrednika w jej zakupach. Podaję towary, przekazuję pieniądze... Staram się śledzić jej negocjacje z handlarzami. Moja sąsiadka jest zakupoholiczką. Kupuje zimną wodę (jest niemiłosiernie gorąco, nawet dla Tanzańczyków) i jedzenie (zwłaszcza słodycze; widać po niej że jest ich fanką). Do tego wielką siatkę cebuli, świecę przeciw komarom. Zestaw szczoteczka do zębów plus pasta jej nie przekonuje, ale ogląda go ze wszystkich stron, czytając skład pasty do zębów, przez dobre 5 minut.

Handel kwitnie przez całą drogę do Dar. Jak tylko zatrzymujemy się, a zatrzymujemy się często, autobus okrążany jest przez tłum handlowców. Głównie nastoletni chłopcy i 30-40 letnie kobiety. Czasami trafi się jakiś starszy mężczyzna, ale widać, że handluje bez przekonania, tak jakby było to poniżej jego godności. Pierwsi sprzedawcy podbiegają do autobusu zanim się zatrzyma. Pozwala im to zająć lepszą pozycję. Ci w drugim, trzecim rzędzie pewnie nic nie sprzedadzą. Wyciągnięte w górę ręce z pudełkami pełnymi towarów. Niektóre zróżnicowane: cola, woda, ciasteczka, pasta do zębów, coś na komary (przed lub po)... Niektóre monotematyczne: woda, cebula, marchewki, kawałki trzciny cukrowej do żucia... Co ciekawe warzywa zmieniają się z przystanku na przystanek. Na jednym kilkanaście kobiet oferuje cebulę, na innym kilkanaście kobiet oferuje marchewkę (ale cebuli już nie uświadczysz).

Ci, którzy mają dobre układy z kierowcami dostają szansę na prezentację swojego asortymentu w czasie jazdy. Wsiadają na jednym przystanku, prezentują pasażerom produkty, wysiadają po 20-30 minutach. Są to zazwyczaj młodzi mężczyźni, ubrani w długie spodnie i eleganckie koszule. Ich show wygląda jak kopia z kanału telesprzedaży. Daje to potencjalnym nabywcom czas na zastanowienie się nad zakupem, przedyskutowanie jakości danego towaru z innymi pasażerami...

Droga do Dar jest w dobrym stanie. Mimo to widać ślady wypadków, w pewnym momencie widzimy cysternę leżącą w rowie (później widzę jeszcze kilka takich ciężarówek). Kierowcy jeżdżą jak wariaci. Wzdłuż całej trasy leżą tysiące jeśli nie dziesiątki tysięcy butelek po wodzie. Pasażerowie po prostu wyrzucają je gdzie popadnie. Kończysz wodę, otwierasz okno, wyrzucasz butelkę. Jeśli zastanowisz się, czy przypadkiem kogoś nie trafisz, to już jesteś dobrze wychowany.

  • Przytsanek w drodze do Dar
  • Moj autobus
  • Cysterna w rowie