Podróż México... do trzech razy sztuka* - Waniliowe Miasto Latających Ludzi



2008-10-30

Jakby trzydziestu godzin podroży było mało, zafundowaliśmy sobie kolejnych pięć w autobusie. Tyle mniej więcej jedzie się z Miasta Meksyk do Papantli - małego miasteczka w stanie Veracruz, które poza tym, że znane jest z produkcji wanilii, jest też doskonałym punktem wypadowym do El Tajín - jednego z ciekawszych, a przy okazji dość rzadko odwiedzanych prekolumbijskich miast.

Jednak żeby się tu dostać, trzeba pokonać długą, krętą i pełną topes ("leżących policjantów", albo "leperów" jak nazywa się je u nas) drogę, co przy, nie ukrywam, odczuwalnym już lekkim zmęczeniu, jest dość uciążliwe.

Na miejscu, mimo czwartej nad ranem, było przyjemnie ciepło i spokojnie. Jeszcze tylko kilkuminutowy rajd wąskimi i stromymi uliczkami z szalonym taksówkarzem i byliśmy pod naszym hotelem. To znaczy tak mi się wydawało. Zarezerwowałem nocleg w Hotel Tajín przez internet (nigdy wcześniej nie bukowałem nic z wyprzedzeniem, ale uznałem, że czwarta rano to niezbyt odpowiednia pora na błądzenie po nieznanym mieście), ale straszy miły pan w recepcji stwierdził, że żadna rezerwacja do niego nie dotarła. Ups! Nie szkodzi... Na szczęście są wolne pokoje.

Nie miałem już nawet siły na prysznic! Zapaliłem tylko fajeczkę na balkonie z widokiem na śpiące miasteczko i... przy okazji rozdeptałem gigantycznego pasikonika. Rano ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie został po nim ślad. No prawie... Zajęły się nim mikroskopijne, ale najwyraźniej niezwykle żarłoczne mrówki, które siłowały się jeszcze z ostatnią nóżką nieszczęśnika.

Meksykańskie śniadania uważam za zdecydowanie najmniej ciekawa pozycje w, generalnie pysznym, menu tego kraju. Ok... nie marudzę. Jajecznica z czymś zielonym (nie, to nie salsa verde) i słodkie naleśniki (nie, to nie tortillas)... Jedynie tutejsze carnitas zasmażane w jajku jako tako spełniły moje oczekiwania co do pożywnego posiłku.

Przed południem udało nam się wyjść do miasta na poszukiwania autobusów do El Tajín. "Pascal" podaje, że odjeżdżają zza Katedry. W rzeczywistości przystanek znajduje się w zupełnie innym miejscu: przy przelotówce na Poza Rica (to na wypadek gdyby ktoś kiedyś szukał).

Jak na Meksyk przystało, na przystanku nie było żadnego rozkładu jazdy. Zdaliśmy się więc na pomoc miejscowych. Po kilkunastu minutach i kilkudziesięciu autobusach, które na pewno nie jechały tam gdzie byśmy chcieli, dogadaliśmy się z jednym z meksykańskich turystów i wzięliśmy taksówkę. Gość za nic miał mój okres aklimatyzacyjny i dopytywał się o wszystko po hiszpańsku. Jak się okazało ma znajomego z Polski - niejakiego Wolinskiego. Nie znam...

Po 15 minutach, lżejsi o 40 pesos, byliśmy na miejscu.

Dawne totonackie miasto i miejsce kultu prezentuje się fantastycznie! Nie ma tu zbyt wielu turystów, a nawet jeśli jacyś się trafią, zazwyczaj są to Meksykanie. Zresztą, pogoda też nie zachęcała do zwiedzania, bo z pochmurnego nieba co chwilę padał lekki deszcz.

Sama strefa archeologiczna jest dość gęsto zabudowana, a budowle zachowały się (tak sądzę) w całkiem niezłym stanie. Najciekawsza z nich - Piramida Nisz, to zdaniem niektórych badaczy jeden z przedziwnych, starożytnych kalendarzy (liczba nisz zgadza się z liczbą dni w roku). Oprócz niej, mnóstwo tu mniejszych i większych piramid, pałaców, placów (dawniej targowych) i... boisk do peloty, czyli piłki nożnej w wydaniu prekolumbijskim.

Przed wejściem do strefy archeologicznej odbywają się pokazy voladores - ludzi ptaków. To rodzaj obrzędowego tańca Totonaków, podczas którego czterech tancerzy, przywiązanych linami do bardzo wysokiego pala, powoli opuszcza się wykonując przy okazji rożne akrobacje. Piąty "tancerz" siedzi na czubku pala i przygrywa kolegom na fujarce i bębenku. To przynajmniej widziałem w ubiegłym roku w Mieście Meksyk, bo w rzeczywistości, voladores z El Tajín leżeli sobie pod ścianą muzeum i bawili się komórkami...

Na pocieszenie pozostała mi tylko wytęskniona milanesa de pollo con enchiladas!

Wróciliśmy do Papantli. Tu w najlepsze trwają przygotowania do święta zmarłych. Żyje nimi dosłownie całe miasto! Przed Katedrą można nauczyć się wyplatania ozdób z liści palmy i bananowca i z pomarańczowych kwiatów, z których płatków, gdzieniegdzie, układa się całe dywany. W urzędzie miejskim trwa natomiast wystawa i konkurs na najpiękniejszy ołtarz ofiarny (altares/ofrendas).

A reszta miasteczka? Przyjemne, żywe, kolorowe i pełne ludzi uliczki. Do tego kilka targowisk, na których można kupić zarówno chińszczyznę, jak i wszystko co potrzebne do przygotowania porządnego obiadu. Jedno z nich najwyraźniej powstało specjalnie z okazji zbliżającego się Día de los Muertos, bo główny towar stanowiły na nim Kwiaty Zmarłych i rożne inne (w stu procentach naturalne) składniki świątecznych stroików.

Do typowego zwiedzania, Papantla raczej nie jest stworzona. Niby jest tu jakieś lokalne muzeum, ale za daleko... Jest Katedra, ale malutka i raczej uboga. I jest pomnik voladores, na który zachciało nam się wdrapywać bardzo stromą ulicą. Opłaciło się! Widok na miasto jest po prostu wspaniały! (zastanawiam się dlaczego miasto... każde miasto... widziane z góry zawsze wygląda tak niezwykle?) Pomnik, oprócz upamiętniania lokalnych tradycji, jest też miejscem schadzek lokalnej młodzieży. Całujące się parki, chłopcy po jednej stronie, panienki po drugiej i przemienne wymiany okrzyków... Wiejsko-nastoletnie klimaty;-)

Ogólnie Papantla sprawia bardzo miłe wrażenie. To typowe, tętniące życiem miasteczko, niezbyt często odwiedzane przez turystów. Mimo tego (a może właśnie dlatego) miejscowi są bardzo sympatyczni i ciepli. Pozdrawiają, uśmiechają się, czasem ktoś coś zagada (szczególnie dreadlocki Mi Amorcito wzbudzają zainteresowanie nastolatek;-), chętnie pomagają... Słowem - sielanka... która jutro prawdopodobnie się skończy, bo ruszamy dalej, do zdecydowanie większych i bardziej znanych miast. Jeszcze nie wiem co to będzie: Jalapa czy Veracruz. Okaże się wieczorem, przy zimnym piwku...


[info:
Autobus z Miasta Meksyk do Papantli (w kierunku na Tecolutlę) linii ADO kosztuje 236 pesos i jedzie trochę ponad pięć godzin; kursy dzienne są nieco dłuższe.
Zatrzymaliśmy się w Hotelu Tajín. Za noc, za pokój płaciliśmy 400 pesos.
Wstęp do strefy archeologicznej El Tajín kosztuje 38 pesos. Z Papantli można dojechać tam albo lokalnym autobusem, albo jak my - taksówką za 40 pesos. Za powrót zapłaciliśmy 25...]

  • Papantla de Olarte... na pace z kwiatami
  • Papantla de Olarte... na placu z ołtarzami
  • Papantla de Olarte... na służbie
  • Papantla de Olarte... na słupie
  • Papantla de Olarte... na fotelu
  • Papantla de Olarte... ciężarówka pełna kwiatów cempaxochitl
  • Papantla de Olarte... meksykańska improwizacja
  • Papantla de Olarte... jardín, Katedra i pomnik voladores górujący nad miastem
  • Papantla de Olarte... na ulicy
  • Papantla de Olarte... na targowisku
  • Papantla de Olarte... ołtarz z okazji Święta Zmarłych
  • El Tajín
  • El Tajín... boisko
  • El Tajín... Piramida Nisz
  • El Tajín... Piramida Nisz
  • El Tajín... Piramida Nisz
  • El Tajín
  • El Tajín
  • El Tajín
  • El Tajín... boisko
  • El Tajín... detale