Powrót do megapolis, to szaleństwo przednoworocznych zakupów w tokijskim odpowiedniku londynskiego Knightsbridge, Ginza... window shopping. Ujarzmianie obcej kultury w klubach z punkowymi deejayami kosztuje tyle ile na Zachodzie (0.5 l piwa kirin w puszce 7 zeta). Gosh! Doświadczenia z tego epicentrum pop/subkultury przyprawiło mnie o refleksje. Nasza masowa kultura powraca do korzeni co dekadę. Japonia jest dekadę do tyłu, więc jest na topie jeśli chodzi o trendy. Mówię, że jest w tyle, bo wszystko co tam obcego człowieka otacza, to owoc prosperity póznych lat osiemdziesiątych, architektonicznie i infrastrukturalnie, z elementami futuryzmu obecnego w modzie prezentowanej bez żenady na "żywych" wybiegach Harajuku i Shibuyi.