Z samego rana czekała nas jazda landcruiserem po takich wertepach, że żałowałam wczorajszej imprezy. Trzęsło niemiłosiernie, przeklinałam to twarde zawieszenie ale bez niego byłoby ciężko. Dotarliśmy po wielu przystankach na sam szczyt – do granicy RPA. Ciężko to nazwać granicą jednak tablica jest, więc granica też. Przełęcz Sani Pass jest na wysokości 2.854 m. n.p.m. Znajduje się tam też najwyżej położony pub w Afryce. Widoki zapierają dech w piersiach. Patrząc na góry wydają się one trójwymiarowe i aksamitne. Warto poświęcić tu chwilę na podziwianie widoków. Oczywiście przy najwyżej położonym pubie w Afryce znajduje się mała wioska. Księstwo Leshoto jest jednym z najbiedniejszych państw świata i rzeczywiście można to z łatwością zobaczyć. Warunki mieszkalne jakie tam panują są naprawdę trudne. W zimie zasypuje ich śnieg, myją się w wodzie, którą mają ze stopionego śniegu. Aby się ogrzać, rozpalane jest na środku chatki ognisko. Chatka też nie wygląda na dobrze wyposażoną i luksusową. Mimo tego, że na zewnątrz jest dość chłodno, dzieciaki już są zahartowane i biegają półnagie po wiosce. Mimo biedy ludzie są bardzo przyjaźni. Zostałam zaproszona do chatki pewnej „babci”, która z uśmiechem na twarzy częstowała piwem własnej roboty. Szczerze mówiąc nie chce wiedzieć jak je się robi, ale smakowało ohydnie. Piwo z marihuaną…smakuje jak woda z drożdżami!
Powrót do Durbanu i do kolejnych atrakcji.