Po powrocie z kantoru i smacznym lunchu w knajpce na parterze lokalnego szpitala - brzmi zaskakująco :), dostaliśmy się w końcu do pokoi i wzięliśmy upragniony prysznic.

Ja oczywiście pognałem zaraz dalej w miasto aby łapać pierwsze wrażenia i lokalne foto-klimaty.

Już teraz, z pewnego dystansu, mogę stwierdzić że Bangkok jest jednak bardzo europejski. Jest oczywiście lokalna egzotyka, inni ludzie, świetne jedzenie na okolicznych straganach, ale w sumie nie czuję się tak obco jak czułem się w Limie czy w La Paz.

Bangkok jest wielki, zamieszkuje go około 10 milionów ludzi (wg. Wikipedia), ale z samolotu robił niesamowite wrażenie. Przecięty zakolami rzeki Menam stanowiącej centrum życia i świetny ciąg komunikacyjny, żyje korzystając z tysięcy kanałów przecinających miasto w każdym miejscu. Kanały są praktycznie wszędzie i służą zarówno do komunikacji, ale także do mycia :( i pewnie jeszcze do innych celów, ale nie chcę sięgać tak daleko, czy raczej głęboko. Są także źródłem pożywienia mieszkańców. Ilość ryb zaskakuje. Widać je potem na straganach nabite na szaszłykowe patyki.

Zwrócił moją uwagę bardzo duży ruch i olbrzymia ilość motocykli i motorowerów. Trzykołowe tuk-tuki były praktycznie identyczne jak te które widziałem w Peru, ale nie widziałem tam taksówek - motocykli. To coś nowego.

W ogóle chodząc po mieście widać, że w okolicy każdego większego budynku gromadzącego w ciągu dnia ludzi, np. szpital, jakieś budynek administracji, tworzy się miasteczko usługowo-handlowe. Mnóstwo straganów oferujących wszystko co się da w kwestii zakupów, warsztaty usługowe - krawiectwo, naprawa rowerów, niezliczone stragany oferujące pysznie i praktycznie darmowe z naszego punktu widzenia posiłki, czy właśnie wszechobecne moto-taksówki. Wrażenie jest niesamowite.

  • targowisko
  • grill
  • lunch
  • urzędnicy
  • ptasia grypa
  • taksówkarz
  • moto-taksówka
  • warsztat rowerowy
  • krawiec