Wylatujemy 16 marca. Ciemno, zmino (śnieg!) i do Maroka daleko. Połowa składu nawet nie spała, bo lot o 6 rano, a jak wiadomo, taka godzina nie istnieje w świecie ludzi śpiących. Śródlądowanie w Mediolanie, śniadanie na lotnisku i znów samolot. Fez wita nas wiosną i kolorami. Oraz zapachem oślej kupy. Zatrzymujemy się w hotelu polecanym przez Lonely Planet i trzeba przyznać, że jest całkiem miło, ale niestety pokoje mamy mocno zacienione, więc zimno w nich jak w psiarni, co absolunie nie przeszkadza nam w cieszeniu się jak głupi do sera. Za nocleg w tym hotelu płacimy po 75 Dirhamów od osoby i nocujemy w starej medynie.