Podróż Naprawdę Bliski Wschód - Niekończąca się podróż - autobusem do Jordanii



Wejście do autobusu wcale nie oznacza, że musi on zaraz odjechać. Tak jest w tym przypadku. Wydaje sie, że wszyscy podróżni już są, że zaraz ruszymy, a jednak nie. Jeszcze ktoś pali papierosa i czekamy... Zamiast o 22.00 ruszamy godzinę później. Autobus, mimo że nowoczesny, nie jest wygodny. Mamy mało miejsca na nogi, więc siedzimy przykurczeni. To będzie ciężka podróż. Szybko jednak zasypiam, zmęczona dniem i katarem. Budzę się w Hamie, gdzie dosiadają się kolejni podróżni. Tym razem są to Arabowie z Jordanii. Mają ogromne pakunki w sizalowych workach. Do tego wiozą jeszcze drewniane tyczki, jakie są używane do budowy konstrukcji namiotów Beduinów. Kierowca nie bardzo chce wziąć całe to towarzystwo. Widać pogardę w traktowaniu tych ludzi pustyni. W końcu jednak targ zostaje dobity i wszyscy zajmują miejsca w autokarze. 

Około 4.00 docieramy do granicy. Wszyscy pasażerowie wychodzą i podążają do hali terminala granicznego. Wiem, że musimy uiścić opłatę wyjazdową z Syrii, więc podążam z tłumem, aby zorientować się w sytuacji. W hali dostrzegam pięć okienek, w których siedzą wojskowi w mundurach. W prawym kącie sali znajduje się oszklony kiosk, wokół którego kłębi się tłum. Wszyscy wymachują paszportami, pieniędzmi, jakimiś karteczkami. Nie ma tu żadnej kolejki i nikt nie panuje nad tłumem. W całej sali znajdują się napisy tylko w języku arabskim, a jedyny napis po angielsku nie wyjaśnia, gdzie trzeba się udać, aby załatwić formalności graniczne. Jestem dość mocno zdezorientowana i nie bardzo wiem, co mam robić i gdzie. W końcu postanawiam przyjrzeć się temu, co dzieje się przy kiosku. Może obserwacja podsunie mi myśl o zasadach tu obowiązujących. Staję z boku kiosku. Po chwili dostrzega mnie siedzący w środku urzędnik. Otwiera drzwi kiosku, pokazuję mu nasze paszporty, a on wręcza mi dwa formularze do wypełnienia.

Wracam do autobusu. Wpisujemy do formularza nasze dane, na szczęście obok instrukcji po arabsku, jest też po angielsku. Z wypełnionymi kartami idę do jednego z okienek, z nadzieją, że będę mogła sfinalizować formalności. Ale niestety. Oficer kieruje mnie znów do kiosku. Nie bardzo wiem, co tam jeszcze mam zrobić. Znów staję w moim strategicznym miejscu i obserwuję. Dostrzegam, że tłoczący się ludzie podają do okienka pieniądze i otrzymują za to jakieś znaczki. Wyciągam więc i ja pieniądze i próbuję wzrokiem ściągnąć uwagę urzędnika. Po chwili dostrzega mnie i znów otwiera drzwi do środka. Podaję z uśmiechem pieniądze, paszport i wypełnione formularze. Pan bierze pieniądze i przybija na formularzu pieczątkę. I na tym koniec operacji w kiosku. Z kolejnych obserwacji wynika, że teraz trzeba ustawić się do jednego z okienek. Nie bardzo wiemy, do którego. Wybieramy losowo jedno. Niestety, nikt z podróżnych nie ustawia się w kolejkę, ale napiera na okienka z różnych stron. Postanawiamy więc zastosować tę samą metodę. Dostrzega nas jeden z oficerów i kieruje do okienka obok. Tu też tłum walczy o pierwszeństwo do odprawy. Przepychamy się do przodu i wyczekując właściwego momentu podsuwamy nasze paszporty. W tej samej chwili plik paszportów podsuwa napierający obok Syryjczyk. Oficerowi wielce się to nie podoba. W ostrych słowach strofuje kolejkę i bierze nasze paszporty. Po chwili mamy już wszystkie potrzebne stempelki.

Wracamy do naszego autobusu, gdzie okazuje się, że zostaliśmy odprawieni jako pierwsi. Obserwujemy to, co dzieje się na przejściu granicznym.  Gdy jest już całkiem jasno, ruszamy do odprawy jordańskiej. Idziemy do hali terminala. Tu zupełnie inne warunki. Napisy po angielsku pozwalają szybko zorientować się w sytuacji. Oficer w okienku instruuje nas, gdzie mamy kupić wizę. Mając ją już wbitą do paszportu, wracamy jeszcze po pieczątkę. Wszystko trwa kilka minut. Na granicy wymieniamy też trochę dolarów na jordańskie dinary. Gdy wracamy do autobusu, wszystkie bagaże są wyjęte do kontroli celnej. Celnik przegląda je tylko pobieżnie, na nasze nie zwraca zupełnie uwagi. Szybko możemy opuścić granicę.

Myli się jednak ten, kto pomyśli, że teraz już szybko pomkniemy do Ammanu. Nic bardziej błędnego. Podjeżdżamy na parking koło małej knajpki i sklepu. Kierowca i jego pomocnik znikają. Kupujemy herbatę i czekamy, co będzie dalej. Właściwie nic się nie dzieje. Beduini z naszego autobusu jedzą śniadanie, rozkładając wszystko na asfalcie. Idę do publicznej toalety. To duże przeżycie, niekoniecznie godne opisania. Mijają minuty, a my nadal stoimy. O 7.00 mieliśmy być w Ammanie, ale siódma już dawno minęła, a my nadal stoimy na granicy. W końcu pojawia się kierowca. Ruszamy. Przed nami krajobraz w kolorze piaskowym. Po drodze, gdzieś na skrzyżowaniu na pustyni wysiadają Beduini. Potem autobus zatrzymuje się jeszcze kilka razy. W końcu dostrzegamy przedmieścia Ammanu. Jest niemal południe! Kiedy wysiadamy zalewa nas gorące powietrze. Wykończeni nie bardzo mamy siłę cieszyć się, że ta podróż skończyła się.       

  • Amman
  • Amman
  • Amman