Podróż Western dla dużych chłopców - Jak można nie znać Karola Maya??



2008-10-23
Zgrzyt, pisk i jęk auta ledwo toczącego się po

kamieniach. Morderczy upał. Kurz i pył, który wciska się wszędzie. Tak

wygląda zwiedzanie pustynnych parków narodowych USA w jeepie.





 

Ale nikt nie żałował tej mordęgi. Elephant Hill (Słoniowe Wzgórze)

to jedyne w swoim rodzaju miejsce będące kwintesencją naszych wyobrażeń

o Dzikim Zachodzie. Jak z książek Karola Maya. Winnetou, dzielny wódz

Apaczów, powinien się czaić gdzieś za tymi skałami. Winnetou, Karol

May...? Mój przyjaciel z amerykańskiego "National Geographic" nie krył

zdziwienia, gdy pytałem go, czy zamierza przenieść tę legendę Dzikiego

Zachodu na łamy magazynu. - Nie, nigdy o nich nie słyszałem. Tu

zaskoczenia nie kryłem ja i mój niemiecki kolega. Rozmowa miała miejsce

w siedzibie magazynu, 2,5 tys. mil od Elephant Hill, przy sałatce z

rukoli i filecie z soli w sosie cytrynowym. Sterylne pomieszczenia

redakcji miały tyle wspólnego z rozpaloną pustynią w Utah, co nasze

romantyczne wyobrażenia o Dzikim Zachodzie zestawione z amerykańskim

etosem podboju nieprzyjaznych ziem za przełęczami Gór Skalistych. Choć

nam się to z trudem mieści w głowach, wielu Amerykanów ma taki stosunek

do Indian, jak Rosjanie do Czeczenów. W najlepszym razie pominęliby ich

istnienie milczeniem. Rzeczywiście nikt tu nie słyszał o niemieckim

pisarzu, który rozsławił Dziki Zachód na Starym Kontynencie. Na zachodzie USA też nikt nie zna Karola Maya, ale przynajmniej

sceneria jest żywcem wzięta z jego opowieści, a pamięć ludzka mniej

zawodna.