Podróż Piach, wino i baranie łby - Namiot z wielbłądziej skóry



2010-02-17

Stąd drogę na pustynię zna tylko Said, prywatny kierowca, którego wraz z trzęsącym się, pordzewiałym renault 5 wynajmujemy w opustoszałym M'Hamid. Chcemy, musimy, dojechać dalej za wszelką cenę. Przynajmniej na skraj bezkresnej Sahary. Said ma nas przenocować w namiocie z koców i wielbłądziej skóry, nakarmić znakomitym marokańskim tadżinem (duszone mięso z jarzynami, ziemniakami i ostrą przyprawą podawane w specjalnym glinianym naczyniu o kształcie butelki z duchem dżina), zaś rankiem powieźć wielbłądami w głąb niekończącej się Sahary. I choć zanim znajdziemy się (po godzinie ślizgania się renówką po piasku z prędkością nawet 80 km/h) w obozie Saida, będziemy mieli chwile zwątpienia, nasz przewodnik okaże się słownym, uczciwym i tanim organizatorem przygody.

Atak na wydmy przypuścimy rano. Na razie śpimy w zesztywniałym od zimna namiocie, nad nami rozlewają się miliony gwiazd, w oddali grupa Berberów rozpala ogień, gra na bębenkach, pali marokańskie zioło, tańczy wokół ogniska. Dołączamy do nich. Wszystko to, wliczając też wspaniałą "tadżinową" kolację oraz poranne bujanie się wielbłądem, kosztuje ledwie... 30 euro od głowy. W obozie tylko Berberowie i my, nie licząc francuskiego małżeństwa epoki "posthippie" wraz z synem, którzy chyba saharyjskiemu ziołu zawdzięczają rozweselający zanik świadomości podczas berberyjskiego koncertu. Może i dobrze? Zadowoleni wsiadamy później na jednogarbne wielbłądy i w rozdzierającym zimnie poranka podziwiamy rozkwitające nad Saharą słońce.

Jest przełom listopada i grudnia. W Polsce o tej porze siąpi deszcz lub sypie śnieg, wieje porywisty wiatr, snują się mgły, ludzie chodzą w kożuchach i ciepłych kurtkach. W Maroku (oczywiście w dzień) panuje iście wakacyjna pogoda. Około 25 stopni, mnóstwo słońca, czasem wręcz skwaru, mało cienia, choć miejscowi w tradycyjnych arabskich dżellabach z kapturami zdają się nosić nieco cieplejsze ciuszki niż w oszałamiająco upalnym czerwcu czy lipcu. Maroko to dla Polaka kraj gorący, choć w świadomości mieszkańców Afryki dość... chłodny (tych, którzy mają porównanie z Senegalem, Nigerią czy Kenią, nie powinno to dziwić).