Podróż Tốt buổi sáng Việt Nam - Raport z ostatniego bastionu zdrowego rozsadku, u



2009-09-09
Drewniane miski 29 to nasza hanojska kryjowka. Mieszkamy w samym sercu starego miasta, ktore zaakceptowalismy z calym dobytkiem inwentarza, czyli malowniczymi kamienicami, ruinami malowniczych kamienic, gwarem, tlumem, piskiem opon, nieprzerwalnym trabieniem o kazdej porze dnia i nocy oraz wibrujacym tuz za naszymi uszami wiertlem wiertarki. Rece, ktore operuja wiertarka niewatpliwie przyczynia sie do powiekszenia ilosci ruin malowniczych kamienic w starym Hanoi, co z kolei spowoduje wprostproporcjonalny wrost zdjec zrobionych przez turystow na ulicy drewnianych misek! Jest sie wiec czym pochwalic. W nowej edycji LonelyPlanet nasza ulica na pewno znajdzie sie na liscie hanojskiego "must see". A my juz to znamy. Numer 29 tez jest szczesliwy. Mamy okno! Przez okno widzimy, co dzieje sie w dzielnicy misek, fajek (nasze sasiadki) i innych bibelotow, mozemy tez podejrzec, co porabiaja mieszkancy pobliskich kamienic. Zauwazylismy, ze "robia" glownie kobiety, ktore od switu do nocy krzataja sie w gustownych jedwabnych pizamach dokazujac, gotujac, handlujac i wychowujac dzieci. Mezczyzni nie robia nic albo udaja ze robia blizej niezdefiniowane "cos". To cos czasami przybiera forme picia herbaty, wyluskiwania resztek pokarmu z przestrzeni miedzyzebowych, grania w chinskie warcaby albo lezenia na motocyklu. Czesciej jednak "cos" pozostaje niezdefiniowane i nienazwane. No coz, dla nas tajemnica robienia "czegos" bez wstawania ze stolka jest jeszcze bardziej nieuchwytna, mozemy tylko przypuszczac ze zewnetrzne lenistwo jest spowodowane wyczerpujacym zyciem wewnetrznym. My tez tak czasami mamy. Wrocmy jednach na ziemie, a dokladnie na ulice drewnianych misek. Spacerowanie po starym Hanoi jest podobne do przebywania w komnacie luster. Niby wszystko jest jasne i klarowne, wystarczy jednak mala pomylka, falszywy krok, nie ten zakret i juz nie mozna sie wydostac z murowanego labiryntu, wszystko wyglada tak samo, fajki - o zgrozo! - nie granicza juz z miskami, nie wspominajac, ze o tych drewnianych nikt nigdy nie slyszal. Miasto zamienia sie w duszaca jak z kafkowskiego koszmaru klatke. My oszywiscie zawsze jakims fuksem trafiamy na miski i wyczerpani zaszywamy sie na kilka godzin w naszej kryjowce, gdzie uzupelniamy niedobor plynow. Ostatnio wydawalo nam sie ze dostalismy udaru albo zwyczajnie zwariowalismy z goraca (czego przykladem jest ten post). W ciagu dnia tempertura dochodzi do 37 stopni, a jedynym powiewem powietrza jest ten spowodowany przez pedzace we wszystkich kierunach motocykle. Ku naszemu zdumieniu okazalo sie, ze w Hanoi nie mozna wyrobic turystycznej wizy do Chin i nasze paszporty zostaly nadane poczta do Sajgonu (mamma mia!) skad "powinny" wrocic z wiza za jakies 6 dni. Nie martwimy sie na zapas i pozwalamy wciagnac w hanoiska czelusc, urzadzajac codzinne architektoniczno-kulinarne wycieczki. Zaliczylismy juz mrozaca krew w zylach przejazdzke we trojke (plus plecak) na motorze, bylismy na wodnym teatrze lalkowym, sluchalismy psychodelicznej struny dan bau, napchalismy sie sajgonkami i przeplukalismy gardla mrozona herbata z lotosu. Takie jest Hanoi: zatloczone, glosne, pelne tradycji i wyrazistego smaku.