Podróż Studencka wyprawa stopem na Bliski Wschód, 15.08–30.09.1973 - 25.09, Wiedeń o 3 w nocy i gościnna brama



Wiedeń, centrum, trzecia w nocy. Cisza, spokój. Pusto. Nikogo na ulicach, nie gra muzyka, nie ma ruchu, zupełnie inaczej niż TAM...

- Kali, co robimy? - pytam... No, chyba będziemy chodzić po ulicach do rana... Wszystko tu zamknięte. I tu, i tu, i tu - naciskam klamki bram. I oto? Jedna brama otwiera się, zaglądamy do środka - przestronna klatka schodowa, marmurowe schody, a przy schodach - Kali, patrz, coś dla nas! - szerokie, przestronne parapety! Jeden moment, i już śpimy na takim parapecie, owinięte śpiworami („skarpetki mokre, swetry mokre, tylko śpiwory suche”), przytulone do siebie, szybko, szybko śpij bo za chwilę nas stąd wygonią!

Wcześnie rano jakaś frau schodzi ze schodów i zaczyna się wrzask, którego nie rozumiemy, ale oczywiście, łatwo zrozumieć o co chodzi... Szybko zwijamy się, pokazując na migi, że brama była otwarta, no więc ... jak nie skorzystać... Zadowolone, że udało nam się przetrwać noc i nawet pospać te dwie godziny, jemy śniadanie w cukierni... Gdybyśmy zjadły faktycznie te wszystkie słodkości które tam pożeramy oczami, nie mogłybyśmy się ruszyć z przejedzenia...

Kali pisze: Musimy teraz znaleźć jak najszybciej informację turystyczną*. Z pozostałymi ludźmi umówiliśmy się na 25 lub 26 września o godz. 12 przy Katedrze Św. Stefana, w samym centrum miasta. Ciekawe, czy już dotarli. W informacji zdobyłyśmy plan Wiednia i spis hoteli studenckich. Znalazłyśmy wreszcie jeden z nich, nocleg za dobę na 1 osobę 40 szylingów, przeszło 2 dolary, ale wreszcie ciepła woda, czysto.

Wiedeń bardzo mi się podoba. Jest taki piękny, wielki, czysty, pełen zabytków, eleganckich sklepów, ale jednocześnie szalenie drogi. Następnego dnia poszłyśmy do nowej galerii, bilet kosztował tylko 1 szyling, zniżka studencka – szok, a tramwaj kosztuje aż 6 szylingów! Galeria jest mała, ale ciekawa. Zawiera m.in. pojedyncze obrazy Van Gogha, Goyi, Pissaro, Toulouse-Lautreca, Moneta i innych.

W Wiedniu spędzamy ok 3 dni. Włóczymy się po mieście, jeździmy na gapę tramwajem, napawamy się przepychem "Zachodu". Znów spotykamy kilka osób z naszej grupy, i razem wybieramy się do kina na Ostatnie tango w Paryżu... Po filmie, szokująco odważnym jak na owe czasy, a tym bardziej na owe czasy dla nas, Polaków, ochoczo gubię się grupie. Po kilku tygodniach chodzenia jak na smyczy, trzymania się zawsze grupy, uzależnienia na każdym kroku od męskiej opieki chłonę żarłocznie możliwość chodzenia po mieście SAMA! Pół nocy spaceruję bez pośpiechu, oglądam wystawy, napawam się samodzielnością... 

*DYGRESJA: Informacja turystyczna, to dla nas był symbol bezpieczeństwa, pomocy, opieki. To była dla nas oaza na pustyni, miejsce, gdzie zawsze nam pomagano, gdzie dostawaliśmy mapy, informacje i wszelką pomoc. Tam się umawialiśmy na spotkanie z resztą grupy, tam zostawialiśmy sobie informacje. Czasami tylko trudno nam było wytłumaczyć pracownikom IT co to znaczy czas. My mówiliśmy – szybko, pomóżcie bo… a oni – oczywiście, nie ma sprawy, siadajcie, może herbaty… Czas w tamtym świecie inaczej płynie, również w Informacji Turystycznej…