Podróż Studencka wyprawa stopem na Bliski Wschód, 15.08–30.09.1973 - My, dziewczyny w Syrii: koleżanki, żony czy...?



Przez cały pobyt w Syrii i potem w Libanie borykałyśmy się z naszą, dziewczyn sytuacją w oczach tubylców... Oj, nie było to łatwe!

Byłyśmy jeszcze przed wyjazdem przygotowane, że nie będzie lekko, ale to co tam przeżyłyśmy przeszło wszelkie oczekiwania... Że musiałyśmy się na każdym kroku opędzać przed nachalnością dużo starszych od nas facetów, to było jakoś tak zrozumiałe.

Ale my, studentki, kiedy spotykałyśmy (całą grupą) chłopców w naszym wieku, a czasami też studentów, ciekawe ich opowieści o tym kraju, jego problemach, zaczynałyśmy z nimi dyskutować, rozmawiać tak jak normalnie rozmawiamy z naszymi rówieśnikami w kraju - zaczynały się kłopoty! Dyskusja zamieniała się w ciągu paru chwil w umizgi, zaloty, łapanie za kolano, no i ciągłe propozycje... I nie pomogło unikanie kontaktu wzrokowego z rozmówcą, utrzymywanie powagi na twarzy, powstrzymywanie się od uśmiechu (co dla mnie było bardzo ciężką próbą i czułam się bardzo źle, udając wbrew sobie osobę niemiłą, niesympatyczną). Nie wiedziałyśmy zupełnie, co robić, dlaczego tak nas traktują...

Spotkaliśmy raz bardzo mądrego, światowego człowieka, był to nauczyciel w średnim wieku, który pracował przez jakiś czas w Europie. I on wyjaśnił nam o co chodzi:

- Otóż podróżując w towarzystwie chłopaków,  którzy nie byli naszymi mężami, stawiamy się w jednoznacznej sytuacji! Widać, jedziemy z nimi po to, żeby nie było im nudno w podróży! A skoro nasi koledzy tak mogą, to dlaczego by oni też nie mieli skorzystać...

To tłumaczenie było logiczne, ale zrobiło nam się bardzo przykro, nie jest miło dowiedzieć się, że tak nas widzą inni! No, ale co było robić, wymyśliłyśmy po jakimś czasie takie rozwiązanie: otóż kiedy nas pytano, jak zwykle, czy jesteśmy zamężne, zaczęłyśmy odpowiadać - tak. - A gdzie wasi mężowie? Zostali w domu, nie mogli z nami pojechać... Skutek? Było JESZCZE GORZEJ!!! Okazało się, że oni to rozumieją tak, że nasi mężowie oddali nas naszym kolegom na czas podróży, a więc ... czemu i oni nie mogliby skorzystać...

Na koniec wreszcie wymyśliłyśmy jedyne dobre rozwiązanie. Na pytanie, czy jesteśmy zamężne odpowiadałyśmy że tak, i że nasi koledzy są naszymi mężami. A kiedy podczas przyjacielskiej rozmowy z poznanymi ludźmi zapraszano nas gdzieś, odpowiadałyśmy - chwileczkę, muszę zapytać męża, po czym rzucałyśmy pytanie - Kto chce iść tam i tam? Potrzebuję męża! - któryś się zgłaszał, na co odpowiadałyśmy - OK, mąż się zgadza, przyjdziemy! 

Od tej pory trochę łatwiej nam było przeżyć, choć do końca pobytu w krajach arabskich nie było to łatwe, ani, trzeba przyznać, przyjemne...