Podróż Australia - Czy Sydney jest przereklamowane?



Australia w planie podrozy pojawila sie niespodziewanie. Ze wzgledow na kosmicze ceny biletow lotniczych zaplanowany wczesniej wyjazd do Chile zostal zamieniony na Antypody. Byl prawie dwa razy tanszy.Poza tym sprawa wiz australijskich okazala sie nieslychanie prosta w zalatwieniu, tak wiec w polowie marca zapadla decyzja o wyjezdzie wakacyjnym do Australii. Nie mielismy w planach objazdu po kontynencie,tulania sie po outbacku( a szkoda!) wypozyczania auta, gdyz czas zbytnio nie pozwalal nam na wieksze ekstrawagancje. Tak wiec od razu pisze, nie widzielismy prawdziwej Australii. Tak jak w kazdym prawie kraju, piekno jest ukryte daleko poza miastem.Ot, po prostu chcielismy zobaczyc Sydney, Melbourne i Wielka Rafe Koralowa. Czas na wszystko to niespelna 3 tygodnie. Zasada byla jedna, zobaczyc mniej ale lepiej, nie gonic z miejsca do miejsca, wypozyczonym autem, tylko rozkoszowac sie tym co mamy dookola. Sama podroz do Australii zajmuje ponad 24 godziny jezeli idzie wszystko zgodnie z planem, ale mimo wszystko stresuje, jezeli ktos lubi latac, ale potwornie sie boi....jak ja i meczy.

Cos o Sydney. Kiedys Sydney kojarzylo mi sie z importowanym produktem rodem od kangurzych producentow pt:"Powrot do Edenu", ktory w koncowce lat 80 tych ogladali w Polsce wszyscy. Byl Krokodyl, byla pogryziona przez krokodyla Stefa i boski Greg, ktory Stefy nie chcial,wszytko bylo boskie, bosko bylo tez pokazane Sydney. Pozniej, poznalem smak australijskch win, obejrzalem kilka filmow i zapisalem Sydney na liscie , miast do odwiedzenia, ale nie zebym padl na kolana i staral sie za wszelka cene tam leciec, przeciwnie jak np do Kapsztadu czy Hong Kongu. 

Z lotniska do centrum jedzie sie taksowka okolo 30 minut i pierwsze wrazenie jest rzeklbym dziwne. Miasto, albo przedmiescia wygladaja jak Huston w Stanach albo Detroit, przemyslowo i beznadziejnie. Zazwyczaj instynkt mowi nam czy w danym miescie bedzie nam sie podobac czy nie, wjezdzamy i wiemy, czy bedzie fajnie czy nie. Hotel, ktory zarezerwowalem w necie znajdowal sie na Kingston, wlasciwie rzut beretem od slynnego znaku Coca Coli. Fajne okolice na wieczorne wypady do baru, knajpy by pogadac czy wypic australijskiego lagera.Spacerkiem, w niecale 20 minut mozna dosc do centrum miasta, ktore wciaz jakos specjalnie nie poraza pieknem.Nie oklamujmy sie tutaj, bo wiadomo od dawna ,ze wizytowka Sydney jest glownie  betonowo szary gmach opery, ktory barw nabiera dopiero w sloncu, i wtedy tez migawki ida w ruch. Co poza tym.Piekny zelazny most i maly port z widokiem na downtown. Opera nie robi wiekszego wrazenia, byc moze za czesto ja widzialem w tv, most natomiast zachwyca, moze dlatego ze mam sentyment do mostow, jezeli mozna miec do mostow sentyment... Mostem mozna sie przespacerowac, pobiegac jak na joggingu, albo za extra kase w okolicach 150, teraz moze juz 200 dolcow, mozna z ekipa nawiedzonych, w boskich kombinezonach jak z "Lotu nad kukulczym gniazdem", przytrzymywanym na lancuchu wdrapac sie na szczyt. Na gorze mozna wyznac sobie milosc, napluc na fryzure nadzianej laluni przeplywajacej akurat pod mostem swoim jachtem rozmiarow Titanica, albo wykrzyczec w dal "I did it ". Skoczyc nie mozna, bo jestes przymocowany lancuchem do tegiej turystki z Texasu. Okolice slynnego mostu, to rozsiane jak okiem siegnac hotele i knajpy, bary, pamiatkarskie kramy, male i wieksze galerie i sklepy z ciuchami. Louis Vuitton wiedzial , gdzie maczac paluchy zeby ciuszki i torebki sprzedawaly sie jak bulki, ale wiedza to tez imigranci, ktorzy za rogiem , sprzedaja "Vuittona", za 1/100 ceny :-) Jak biznes to biznes :-) Knajpy okoliczne, to misz masz kuchni wloskiej i australijskiej, kebaba i sushi... ceny sa kosmiczne, ale chcac byc trendy idziesz i jesz!Kolejnym,mam wrazenie z lekka przereklamowanym miejscem w Sydney jest slynna Bondi Beach. Przyjezdzasz, wysiadzasz z taxi, spogladasz i pytasz samego siebie: "To jest to?" Jak ktos juz kiedys napisal, jest bosko, tak dlugo jak dlugo sie patrzysz w ocean, ale kiedy obrocisz glowe  mozna sie przerazic betonem  niskich szarych budynkow,sklepow z chinska tandeta, barow "to go" i nawet sama plaza nie wyglada jakos pieknie. Piach i surferzy. O surferach marza kobiety, panowie zazdroszcza surferom,a geje do surferow wzdychaja, ot taka kolej rzeczy.Juz duzo wieksze wrazenie robi plaza w Manly, lezacym okolo 45 minut promem od Sydneym, ktora lezy na waskim polwyspie, zakonczonym ladnym urwiskiem North Head. To okoliczne kapielisko, ktore podobnie jak Bondi meczy widokiem straganow z tanimi pamitkami, ale relax na plazy i piekne wille malowniczo ulokowane na skalach zadowola kazdego amatora piekna. Mozna uciec z Sydney do polecanych przez przewodniki Blue Mountains, ale po co? Gor za bardzo nie widac, bo wszytko przeslaniaja tabuny japonskich turystow. Sama okolica wyglada jak Disneyland-istny park rozrywki, z kolejka szynowa i linowa. Duze rozczarownie.                                                                                                               

  • gmach opery
  • gmach opery w Sydney
  • Sydney, opera na krotko przed zachodem slonca,
  • Sydney, harbor bridge  o zachodzie slonca
  • okolice Manly beach
  • surfers na Manly beach
  • oslawiona bondi beach...
  • bandera na wietrze :-)
  • z dechami na piach
  • wspinaczka po moscie za 150 dolcow
  • slynna coca w centrum sydney na kings cross
  • blue mountains widok bez turystow
  • caluj ile wlezie....
  • sniadanie w wersji australijskiej
  • Dsc 2022
  • Dsc 2093
  • Dsc 2155