Podróż Z cyklu – Z wiosłem w ręce – Rospuda - Z cyklu – Z wiosłem w ręce – Rospuda



2009-05-03

 

 

Już od małego bajtla, jak to w moich stronach zwykło się mówić o nieopierzonym małolacie, zafascynowany byłem naturą. Chciałoby się rzecz, od dzieciństwa byłem naturystą, choć jak wiadomo zwrot ten zupełnie co innego znaczy, niż by się mogło naturą opętanemu umysłowi wydawać. Lepiej więc poprzestać na określeniu miłośnik natury. Coś mnie w jej dzikości, nieopisanym pięknie przyciągało, coś na jej łono kierowało. Niewątpliwie można rzecz, że natura miała wielki wpływ, oczywiście oprócz kilku bliskich mi istot ludzkich, na kształtowanie, rzeźbienie mej osobowości. Człowiek świadom potęgi natury, jej niesamowitego uroku, magii którą jest w stanie oczarować nawet najbardziej odpornego na jej wdzięki jegomościa, wyrabia w sobie wrażliwość, przekonanie o konieczności dzielenia życia w jej towarzystwie, kroczenia przezeń zgodnie z wytycznymi i sygnałami przez nią nieustannie słanymi. Umysł ogarnięty pasją, obsesją obcowania na łonie przyrody, świadomie kieruje wszelkie myśli, ruchy ku niej. I pomimo dorastania, pomimo poszerzania swych horyzontów, pomimo coraz wyraźniejszego dostrzegania potęgi ludzkiego umysłu, w dalszym ciągu obcuję w ściśle zażyłych stosunkach ze światem przyrody. Jest ona najlepszym architektem, budowniczym i myślicielem w jednej osobie jaki po tym ziemskim padole kroczy. Żadne muzeum, z dziełami choćby najwybitniejszych malarzy, rzeźbiarzy i innych mistrzów, żadna misternie i żmudną pracą wykonana katedra, żaden most, wiadukt, akwedukt, żaden wieżowiec i inne wytwory ludzkiej myśli równać nie mogą się temu, co ukształtowane zostało myślą matki natury. Zadziwia bowiem nas na każdym kroku, ukazuje pejzaże, zjawiska, spektakle, których nawet nasz umysł, umysł trzeciego tysiąclecia, ogarnąć nie jest w stanie. Być może stąd znaczna większość z nas uznaje matkę naturę za swego najlepszego i najmilejszego towarzysza.

 

Wcześnie zostałem uchwycony w szpony natury. Zmusiła mnie ona do złożenia osobistej przysięgi, jakże zresztą przyjemnej, jak najczęstszego obcowania w jej towarzystwie. Jedną z form tegoż kontaktu z przyrodą są moje coroczne wyjazdy na spływy kajakowe. Gdzie się ich pomysł narodził, jaka jest ich geneza, nawet nie bardzo jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Wiem tylko, że żarząca się iskierka wnet została podsycona licznymi książkami podrózniczymi, opisującymi przygody odbywane w kajaku przez ich wybitnych autorów. A to w głowie kołatały wspomnienia o kajakowych wojażach mojego guru wczesnego dzieciństwa Arkadego Fiedlera po porohach Dniestru, dzikich rzekach Kanady, po słynnej „spiewającej” Ukajali, a to z kolei przed oczyma przewijały się stronice dzieł Wacława Korabiewicza czy nawet Melchiora Wańkowicza. Świadom od początku byłem, że owe spływy kajakowe stanowią rodzaj ucieczki od spraw życia codziennego, od hałasu, brudu, klaksonów, ludzkich głosów, wyścigu szczurów i innych „uciech” cywilizowanego świata. A ucieczka ta, wręcz odwrót, używając li militarystycznych zwrotów, jest mi, tu odstąpię od eufemizmów, cholernie potrzebna. Stąd co roku, starając się trafić w okres najlepszej ku temu pogody, wybieram się na takie właśnie spływy kajakowe. Hołduję zasadzie, że dobre, bo nasze, co przekłada się na fakt, iż do tej pory granic naszego kraju kajakiem nie przekroczyłem. A potrzeby nawet takiej nie miałem. Polska ma bowiem czym się pochwalić w tej kwestii. Mamy w naszym kraju ponad 160 ważniejszych szlaków kajakowych i około 9 tys. jezior. Razem z wariantami bocznymi tworzą sieć kilkunastu tysięcy kilometrów oczekujących na wiosła. Z wyjątkiem może Finów szlaków wodnych zazdroszczą nam w Europie praktycznie wszyscy. Oprócz tych najbardziej znanych, mamy jeszcze dziesiątki szlaków wodnych, które nie są (może na szczęście) powszechnie znane.  

 

 Tego lata, a rzecz miała miejsce w roku pańskim 2008, ubzdurałem sobie w swojej małej i próżnej główce, że wypadałoby sprawdzić o co tyle hałasu się toczy na, bardzo zresztą sercu memu bliskiej, Suwalszczyźnie. Hasło Rospuda poruszało bowiem do czerwoności szereg aktywistów, polityków i zwykłych ludzi. I w mojej głowie odcisnęło na tyle wyraźne piętno, że uznałem iż poprzestanie na wiadomościach medialnych, miast naocznego przyjrzenia się problemowi, stanowiłoby policzek wymierzony matce naturze, wyraźnie zaproszenia ku penetracji Rospudy ślącej.  

 

 Tym razem skład osobowy był znacznie uboższy kadrowo niż na poprzednich wyprawach. Widać moje pokłady organizacyjne powoli wyczerpują się, skoro zebrały się tylko cztery osoby, ale bynajmniej nie stanowiło to przeszkody do odwołania wyprawy, a wręcz jej kameralność miała służyć temu, o co w niej głównie chodzi, a więc zapewnieniu ciszy, spokoju, wypoczynku i delektowania się urokiem miejsc z wysokości kajaka widzianych. Termin Rospuda, w odniesieniu do odwiedzanego fragmentu Suwalszczyzny, jest wieloznaczny. Większości osób kojarzy się on z rzeką, ale miano to noszą również i dwa jeziora z tą właśnie rzeką związane – jezioro z którego rzeka wypływa (choć faktycznie z jego przedłużenia - jez. Czarnego), ale również i jezioro w którym rzeka swój bieg kończy. Sama rzeka zwana była dawniej, w zależności od miejsca przepływu Dowspudą, Kamienną lub Filipówką. Trasa spływu, jak podaje przewodnik, ma 67 km. My zaczynamy od 58 km, od wsi Filipów. Planujemy w ciągu trzech dni dopłynąć aż do jej końca, by następnie przez jeziora Rospuda i Necko osiągnąć Augustów, gdzie chcemy, po wyciszeniu się w głuszy Rospudy, poświęcić kolejne kilka dni na powolne wdrożenie się w szarość codziennego życia. Przed wystartowaniem robimy zakupy w miejscowym sklepie, po drodze jest ich jak na lekarstwo. Pomimo początkowych oznak nieprzychylności nam ze storny aury, wyruszamy przy blasku słońca. Wijąca się spokojnie, wąskim korytem rzeka, wydaje się wyjątkowo spokojna, często trafiają się powalone drzewa. Na morenowych wzgórzach po obu stronach Rospudy rosną głównie świerki, sporo tu też potężnych głazów. Po pewnym okresie rzeka przechodzi w leśny odcinek. Jej nurt jest stosunkowo szybki. Na tyle szybki, że po wypłynięciu zza jednego z zakrętów widzę dwójkę z naszej grupy zanurzoną po pas w wodzie. Zaczynam sobie uświadamiać, że teksty traktujące rzekę jako górską i stosunkowo w kajakarskim rzemiośle trudną, chyba rzeczywiście nie kłamią. Pierwszego dnia mijamy kilka pięknych, pomorenowych jezior – m.in. Garbaś, Sumowo, Bolesty (na całym szlaku jest ich aż osiem). Szczególnie w pamięć wciska się uczestnikom wyprawy to pierwsze, gdy informuje ich, że ma bagatela 48 m głębokości. Na tę informację nasze kajaki poczęły jakby mniej się kołysać. Z kolei jezioro Bolesty najbardziej daje nam się odczuć. Wygląda jak głęboka rynna, ciągnąca się w nieskończoność. Wysokie brzegi, licznie występujące jary, a także wąwozy porośnięte krzakami i z rzadka drzewami, nadają temu odcinkowi specyficzny charakter. Ciągnie się przez prawie 6 km, musimy mocniej wiosłować, jako że prąd rzeki słabnie. Sił dodaje nam świadomość, że już za nim nasza pierwsza baza noclegowa. Poznajemy bardzo przyjemną parkę Niemców, zauroczonych spływem rzeką. Rozbijamy namioty w pobliżu elektrowni, jest bar, a obok niego kabiny natryskowe, choć to chyba zbyt wielkie słowo. Czasem zastanawiam się, jak na atrakcyjności zyskałyby takie przygody, ilu amatorów spokoju na łonie natury przyciągały, gdyby tylko poprawić infrastrukturę takich miejsc.

 

  Po nocy spędzonej na łonie natury, wstajemy stosunkowo wcześnie, wybudzeni odgłosami pobliskiej Puszczy Augustowskiej. Od samego ranka trwa tu istna symfonia dźwięków, trudno wychwycić patasich (i nie tylko) autorów poszczególnych melodii. Niedługo po zwodowaniu kajaków, docieramy do mostu kolejowego na trasie Suwałki–Olecko. Most łączący miejscowość Raczki ze światem sygnalizuje nam bliskość cywilizacji. Idziemy zrobić zakupy w pobliskim sklepie. Typowo prowincjonalna miejscowość budzi pozytywne odczucia. Mały ryneczek, spokojnie wiodący życie mieszkańcy, a zwłaszcza stare ogórki, jak zwykło się określać przed – autosanowe autobusy, w innych częściach kraju zapomniane, ukazują cały urok Suwalszczyzny. Jeżeli chce się zobaczyć starą Polskę, polecam właśnie Suwalszczyznę.   Obciążając zakupami nasze wodne wehikuły, ruszamy z prądem rzeki. Oddajemy się urokom rzeki, podziwiając wiele malowniczych zaułków, gdzie ptasia brać prowadzi swoje własne trele. Na tyle oddaję się kontemplacji miejsca, że przeoczyłem miejsce kolejnego postoju. Powrót pod prąd, pomimo mojego głosu popierającego, zostaje stosunkiem 3 : 1 odrzucony. Nie zobaczymy słynnych ruin pałacu Paca w Dowspudzie. To właśnie tutaj Ludwik Michał Pac (1780–1835), generał wojsk polskich i napoleońskich ( odznaczony m.in. Virtuti Militari i Legię Honorową), zbudował, słynny nawet z powiedzenia “Wart Pac pałaca, a pałac Paca”, pałac. Do dziś zachował się jedynie ciekawy fragment portyku oraz wieża, zwana “Bocianią”. Budowę pałacu rozpoczęto w 1820 r. Jego pierwszym budowniczym był Włoch Piotr Bosio. Od 1823 r. dzieło kontynuował, a w 1827 r. ukończył jego rodak, architekt Henryk Marconi. Pałac był budowlą dwukondygnacyjną, wzorowaną na angielskim neogotyku. Zachowany portyk zdobił jego centralną część, służącą za podjazd. Podpiwniczenie budynku było także dwukondygnacyjne. Za udział Paca w powstaniu listopadowym rząd carski przekazał dobra Paca tytułem konfiskaty w 1836 r. rosyjskiemu generałowi Sulimie, który wraz z późniejszymi następcami doprowadził pałac do ruiny i w końcu rozbiórki w 1887 r.  

 

Przez gapiostwo organizatora, czytaj mnie, nie zobaczyliśmy jednej z dwóch głównych pozawodnych atrakcji spływu. Postanawiam, że drugiej już nie ominę, tymbardziej że w owym miejscu planujemy postój. Uroczysko Święte Miejsce, bo tu właśnie późnym popołudniem docieramy, jest miejscem niesamowicie magicznym i tajemniczym. Znajdująca się tutaj kapliczka wskazuje starodawne miejsce kultu religijnego. W dniu 24 czerwca, w dzień św. Jana, można tu obserwować odbywającą się rokrocznie uroczystość. Miejscowa ludność odmawia wówczas modły, je rytualny posiłek, a następnie składa ofiarę w postaci żywności i datków. Znajdujący się w tym miejscu krzyż został podobno postawiony 700 lat temu przez ochrzczonych Jaćwingów. Pomimo że był przez pogan palony i wrzucany do rzeki, wracał w to samo miejsce ( pod prąd rzeki !), cudownie ocalając. Późnym wieczorem nadchodzi właścicielka łąki na której się rozbiliśmy wyraźnie nakazując uiszczenie opłaty za nasze biwakowanie. Czynimy zadość jej żądaniom, oburzeni jednak jej postępowaniem. Ponownie kończę dzień przemyśleniami w kwestii wpływu infrastruktury na atrakcyjność szlaku kajakowego. Zorganizowanie pola biwakowego z prawdziwego zdarzenia niewątpliwie wpłynęłoby na atrakcyjność tego rodzaju formy rekreacji. Nie jest normalną rzeczą pobieranie znacznej opłaty za kawałek łąki pozbawiony jakichkolwiek form aktywizacji turystów spędzających tu czas. Przypomina mi się m.in. Szlak kajakowy Czarnej Hańczy, znacznie bardziej kajakowym turystom przyjazny.

 

  Nazajutrz opuszczamy, nijak nie oczarowani magią miejsca, a wręcz zdegustowani zachowaniem właścicielki łąki, nasze miejsce noclegowe. Kolejnych niezapomnianych atrakcji dostarcza nam rzeka i otaczająca ją Puszcza Augustowska. Rzeka penetruje tu ogromny, zwarty kompleks leśny, z licznymi uroczyskami, ukazując najpiękniejsze zakątki puszczy. Atrakcję stanowi molżliwość obserwowania bogatego świata zwierząt i roślin. W puszczy licznie występują sarny, dziki, jelenie, wilki i lisy, a ptaki reprezentowane są przez głuszca, cietrzewia, bielika, bociana czarnego i, oczywiście, wszechobecne łabędzie. Nurt znacznie zwalnia, koryto się zwęża, wiosłowanie daje nam się we znaki, tymbardziej że banda podchmielonych wariatów, urządza tu sobie tor wyścigowy. Rospuda coraz bardziej meandruje, krajobraz również się zmienia - lasy ustępują bagnistym łąkom. Brzegi porastają trzciny, które zasłaniają widok. Mamy wrażenie, że płyniemy długim, zielonym tunelem. I tak będzie aż do wpłynięcia w jezioro Rospuda tuż przed metą w Augustowie. Po jego osiągnięciu, jesteśmy zaskoczeni barwą wody. Okazuje się, że zawdzięcza ona swój czarny kolor torfom wyściełajacym jej dno. Kierujemy się na widoczną w oddali wyspę, gdzie robimy postój. Pozostawiony tu bezpańsko cap, na tyle skutecznie odstrasza nas swoim fetorem przed dłuższym pozostaniem na wyspie, że dosyć szybko i z niemałymi przygodami (atakiem szerszeni) ją opuszczamy. Coraz więcej widocznych kajaków, a dalej motorówek, katamaranów i łodzi sygnalizuje powrót do “cywilizacji”. Bliskość Augustowa sprawia, że z każdym machnięciem wiosła w zasięgu wzroku pojawia się coraz więcej ludzi.  

 

Po dotarciu do bazy PTTK, mającej swoje najlepsze czasy już za sobą, kończymy naszą wodną przygodę, postanawiając dać sobie kilka dni na zwiedzenie Augustowa, asymilując się jednocześnie po kilkudniowym wyciszeniu do atrakcji dnia codziennego. Augustów budzi bardzo pozytywne wrażenia. Jego koleje były bardzo burzliwe. Zburzony przez Tatarów, odbudowany następnie przez króla Jana Kazimierza, wstąpił w okres rozwoju za króla Zygmunta August, który nadał miejscowości prawa miejskie. Legenda stanowi, że miasto zawdzięcza swoją nazwę pierwszej schadzce Zygmunta Augusta I Barbary Radziwiłłówny, dla upamiętnienia której król założył w jej miejscu właściwe miasto. Augustów powtórnie zniszczony został podczas potopu szwedzkiego. Po rozbiorach miasto należało do Prus, od 1807 r. do Księstwa Warszawskiego. Prawdziwy rozwój, zarówno gospodarczy, jak i turystyczny rozpoczął się dla Augustowa w okresie międzywojennym. Obecnie Augustów jest miastem powiatowym, liczy ok. 30 tys. mieszkańców.  

 

 Pierwsze kroki kierujemy ku centrum miasta, gdzie położony jest obszerny Rynek Zygmunta Augusta z charakterystyczną dla miasta niską zabudową dookoła oraz parkiem założonym w 1860 r. Interesująca jest Stara Poczta, wzniesiona w 1830 r. i przebudowana w połowie XX w. Obowiązkową atrakcją dla każdego turysty jest zwiedzanie klasycystycznego dworku z 1826 r., zwanego dworkiem Prądzyńskiego, z ekspozycją poświęconą budowie i historii Kanału Augustowskiego. Obok znajduje się śluza Augustów. W dzielnicy Lipowiec warto obejrzeć XIX-wieczny budynek dworca kolejowego, do dziś pełniący swoją funkcję. Niedaleko od niego stoi „willa prezydenta” z 1928 r., w której często przebywał Ignacy Mościcki.  

 

Miasto położone nad wieloma jeziorami - Necko (411 ha powierzchni), Rospuda (107 ha), Białe (488 ha), Studzieniczne (154 ha) i największe Sajno (531 ha), jest niewątpliwą atrakcją dla wodniaków, umożliwiając uprawianie sportów wodnych i turystyki aktywnej. To właśnie w Augustowie jest jedyny w Polsce wyciąg nart wodnych (nagrodzony nagrodą honorową "Przebiśnieg`99" na najciekawszą inicjatywę kreującą nowoczesną ofertę turystyczną w Polsce), który jest niewątpliwie dużą atrakcją turystyczną Augustowszczyzny jak również przyczynia się do propagowania narciarstwa wodnego w Polsce.  

 

 Nieodłącznym elementem naturalnego środowiska okolic Augustowa jest bogaty świat zwierząt (np. dziki, sarny, jelenie, łosie, wilki) i ptaków (np. żurawie, kormorany, perkozy, orliki, rybołowy, gęsi, kaczki), co wiąże się z możliwością polowań z aparatem fotograficznym. Występuje tu specyficzny mikroklimat oraz zasoby wysokogatunkowej borowiny i wód mineralnych. Decyzją Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej z 1971 roku mają tu być leczone choroby układu krążenia, choroby reumatyczne oraz schorzenia narządów ruchu. Augustów w 1993 roku został także zaliczony do miejscowości uzdrowiskowych. Dzięki sosnowo- świerkowym lasom powietrze jest bogatsze w tlen, olejki eteryczne i żywiczne fitocydy, mające zdolności zabijania bakterii chorobotwórczych, normalizujące ciśnienie krwi i korzystnie wpływające na drogi oddechowe, Z tego względu rejon Augustowa ma duże znaczenie w profilatyce i leczeniu pylicy górniczej. Sąsiedztwo puszczy i jezior łagodzi surowy, kontynentalny klimat i wpływa na czystość atmosfery. Augustów leży w części obszaru zwanej "Zielone Płuc Polski".

 

Przez kilka dni mamy możliwość doświadczyć atrakcyjności miasta. Bez wątpienia jest to miejsce warte odwiedzin.

 

To, co dobre trwa krótko. Przypominamy sobie trafność maksymy, gdy czas nieuchronnie zmusza nas do powrotu. Rospuda urzekła nas swoją malowniczością, mnogością widoków dojrzanych z poziomu kajaka, swoją dzikością, bogactwem fauny. Rospuda jest naszym bogactwem przyrodniczym. Przy odpowiednim i przemyślanym poprawieniu infrastruktury na trasie mogłaby być miejscem przyciągającym masowo turystów, nawet zagranicznych, mogła by zostać naszą “małą Amazonką”, ale w sumie czy o to właśnie nam chodzi. Czy jej atrakcyjność nie straciłaby przymiotu dzikości i nieokiełznanego bastionu flory i fauny, narażając się na najazd hord turystów. Czy rzeka nie zostałaby autostradą dla wodniaków, gdzie miast spokojnego delektowania się jej pięknem, ptactwa tu gniazdującego, zmuszeni bylibyśmy wsłuchiwać się nie w symfonię ptasich trelów, a kakofonię ludzkich wulgaryzmów, epitetów i innych odgłosów podchmielonych chłystków. Moje stanowisko w sporze budowlańców z przyrodnikami w kwestii budowy obwodnicy przecinającej Rospudę jest jednoznaczne. Wyższość środowiska naturalnego nad zdobyczami techniki, nad potrzebami zaspokojenia ludzkich pobudek, nie powinna budzić wątpliwości. Nie niszczmy tego, co matka natura żmudnie tworzyła kilka tysiącleci. Chrońmy nasze dziedzictwo przyrodnicze.

  • pakowanie ekwipunku przed wyruszeniem w trasę
  • widok na Rospudę z wiaduktu kolejowego
  • nasze kajaki na parkingu
  • ryneczek w Raczkach
  • widok w lusterku wstecznym naszego wehikułu
  • kapliczka w Uroczysku Świętym Miejscu
  • widok na Rospudę z miejsca przy kapliczce
  • przygotowanie do wodowania kajaków
  • zielona gęstwina rospudy
  • kolejny widok z lusterka wstecznego
  • widok na pierwszy kajak (wiadomo mój :)
  • łodzie w przystani PTTK w Augustowie
  • Parafia pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusa
  • scena wakacyjna na rynku augustowskim
  • rynek w Augustowie
  • autor relacji w obecności króla Zygmunta Augusta
  • fontanna w parku przy rynku
  • widok z mostu w Augustowie
  • regaty na jeziorze Necko
  • statek rejsowy na jeziorze Necko
  • dworek Ignacego Prądzyńskiego
  • wyruszamy w wyprawę katamaranem
  • gondola na jeziorze Rospuda