Dość paradoksalnie - Bali nie było moim marzeniem. Przeciwnie - wcale nie uwzględniałem tej wyspy w moich ówczesnych (2003 rok) planach. Miały być Filipiny.
Poszedłem do mojej zaprzyjaźnionej agentki IATA, która ma dar wynajdywania relatywnie tanich przelotów i poprosiłem o bilet do Manili. -Wróć za 2 godziny- zarządziła.
Tak też zrobiłem.I po owych dwóch godzinach usłyszałem: -A dlaczego Ty wogóle chcesz jechać na Filipiny. Azjatyckich panienek ci się zachciało? Jeśli tak, to nie ma sprawy. Ale gdybyś chciał coś pozwiedzać, zobaczyć, to proponuję, z przelotem w tej samej cenie, Bali.-
Hmmm... Nie tak to sobie wymyśliłem... No ale skoro ona tak mówi. Moja agentka to już starsza pani (Boże, gdyby ona to przeczytała... już nigdy nie dostałbym taniego biletu...), która sporo świata zjeździła... Znamy się dość dobrze, wiem co jej się podoba, ona zna też moje gusta... Zawsze dobrze wychodziłem słuchając jej rad... Może więc rzeczywiście?
Romy (to imię agentki) wyjaśniła mi, że planowany przeze mnie 10 dni podróży to po prostu za mało czasu na Filipiny. Że dotarcie tam w ciekawe miejsca wymaga dłuższego wyjazdu. A tydzień na Bali to w sam raz na pierwsze zetknięcie z tą wyspą.
Koniec końców wyszedłem z biletem do Denpasar, nie do Manili. Przez Amsterdam, Singapur i Jakartę, wszytsko indonezyjską Garudą, która wówczczas nie miała jeszcze zakazu latania do Unii Europejskiej. I która, zresztą okazała się być sympatycznym przewoźnikiem. Samoloty czas swej świetności miały wprawdzie daleko za sobą (zwłaszcza DC-10 między Jakartą a Bali), ale - jak widać - doleciałem i wróciłem cały i zdrowy.
Wcześniej jednak, zanim doleciałem, miałem nerwowy krótki okres przygotowywania podróży. Bo ja przecież zaplanowałem sobie Filipiny. To o Filipinach wyszukiwałem wcześniej informacje, na Filipinach wiedziałem co chcę zobaczyć... Tymczasem Bali?
Wbrew pozorom informacje o indonezyjskiej wyspie nie są aż tak łatwo dostępne. To kierunek, gdzie leci się zazwyczaj z biurem, a nie samemu z plecakiem.Wiedziałem jedynie, że chcę ominąć Kuta i Legian - czyli miejsca w których na Bali cudzoziemcy szukają rozrywki. Gdzie piwo leje się strumieniami, dyskoteki nigdy nie zamykają, i łatwiej spotkać wymiotującego Australijczyka, niż tubylca...
Ja szukałem wówczas spokoju, relaksacji i wyciszenia. Kultury, tradycji, a nie basów na klatę...