Podróż Australia - Podróż do Czerwonego Centrum - Outback



Gdy byłam w Australii po raz pierwszy, nie było mi dane zobaczyć ikony tego kraju - Uluru. Byłam na tym kontynencie tamtejszym latem i Marek mówił,że to raczej nie pora na "Red Centre" - czyli okolice Uluru i Alice Springs. Obserwowaliśmy mapę pogody i w tym czasie temperatura praktycznie nie schodziła tam poniżej 40 st C. Czas jednak miałam wypełniony innymi podróżami i poznawaniem południowo - wschodniej części kontynentu, więc raczej nie narzekałam.

W tym roku postanawiamy, że czas już na wizytę w samym środku Australii.

Marek pyta..." a może byśmy za dwa dni wyjechali do Uluru?" To raczej retoryczne pytanie , bo chyba nikt nie sądził, że mogłabym powiedzieć "nie".

Następnego dnia sprawdzamy pogodę. Niestety - na cały następny tydzień temperatura w tym rejonie ma zbliżać się do 40 st C.Musimy więc odłożyć nasze zamiary.

Po paru dniach znowu sprawdzamy prognozy i tym razem za trzy dni temperatura w tamtym rejonie ma się obniżyć do 27-34 st C, a więc całkiem nieźle. Postanawiamy, że za dwa dni wyruszymy.

Chcielibyśmy dojechać do Uluru w jeden dzień, a to wymaga naprawdę wczesnego startu, gdyż przed nami 1600 km, a pojedziemy nie szybciej, niż 100km/h, gdyż powyżej tej prędkości zużycie paliwa w naszej terenówce staje się koszmarne.

Auto zaczynamy pakować na dwa dni przed wyjazdem.  Plan wyjazdu jest taki, że w przeddzień powinniśmy pójść spać nie później, niż około 17-tej, wstać około północy i wyjechać co najwyżej godzinę potem.

Niestety - z tym spaniem nie do końca nam wyszło. Jednak faktycznie budzimy się ok północy i mocno podnieceni perspektywą wyjazdu już nawet nie myślimy o dalszym spaniu. Marek miał nie więcej, niż trzy, może cztery godziny snu. Oj niedobrze!

Gdy wyruszamy, miasto jest zupełnie opustoszałe. Szybko dostajemy się na obwodnicę  i niedługo potem wyjeżdżamy z Adelaide. Noc jest ciemna. Księżyc za jakieś dwie godziny zajdzie. My jedziemy prosto na północ. Ja idę na tylne siedzenie, by kontynuować sen. Marek prowadzi.

Pierwszym etapem naszej podróży jest Port Augusta.W PA po raz pierwszy wita nas tablica "total dry zone", ostrzegająca, że w miasteczku panuje całkowity zakaz picia alkoholu w miejscach publicznych. To prawo uchwalono na wniosek starszyzny lokalnych aborygenów. Australijscy autochtoni piją dużo, a po wypiciu stają się wyjatkowo agresywnymi ludźmi. Tej agresji najbardziej doświadczały ich kobiety i dzieci...stąd to prawo.

Port Augusta (300km na północ od Adelaide) mijamy jeszcze głęboką nocą. Zaraz za miasteczkiem zaczyna się oficjalnie australijski outback, czyli kraina pustki, jedno z najrzadziej zaludnionych miejsc świata. Przez sen słyszę dźwięk nawigacji "bez zmian przez następne 1020 kilometrow" :)))

Teraz, pomimo że jedziemy główną drogą transkontynentalną łączącą południe kraju z północą, to miejscowości położone są tutaj średnio 150-200 km od siebie.

Tak naprawdę słowo "miejscowości" to raczej w tym przypadku eufemizm. Zwykle są to "miasteczka" liczące kilkunastu do kilkudziesięciu mieszkańców. Każde jednak zgodnie z australijską tradycją ma pub i kościół ( w tej kolejności ważności). 

Powoli od strony wschodniej niebo zaczyna się rozjaśniać. Niedługo potem Marek zjeżdża na parking przy Jeziorze Hart w krainie wielkich Jezior Słonych. To jedno z mniejszych jezior w tej krainie, chociaż mnie wydaje się po prostu olbrzymie.

By dojść do brzegu musimy zejść w dół stoku, później przez nasyp toru kolejowego ( to tor łączący Adelaide z Darwin, przecinający kraj na wskroś z południa na północ, ten sam po którym jeździ słynny pociąg The Ghan). Za torem wchodzimy na taflę soli. Sól zachowuje się tutaj nieco jak tafla lodu, tyle że pod nią zamiast wody jest bagno.Trochę się boję, że może się pod nami załamać, zwłaszcza, że pamiętam jak bardzo ostrzegano mnie przed takimi spacerami w Tunezji. Marek idzie jednak dalej i podchodzi do samej wody...oczywiście wyłącznie w celu zrobienia zdjęć.

Na szczęście zaraz potem zawraca i bezpiecznie docieramy do brzegu. Tutaj też zastaje nas świt. W pierwszych promieniach słońca pięknie wygląda woda przypominająca teraz najdoskonalsze z luster.

Wydawałoby się, że nic nie zmąci tej monumentalnej wręcz chwili, ale wraz z nastaniem poranka budzi się też zmora Outbacku bush flies, czyli niewielkie muchy typowe dla australijskiego buszu.

Muchy materializują się praktycznie z niczego i pojawiają od razu w milionach sztuk. Wchodzą wszędzie...do nosa, w uszy, do ust. Nie dają żyć. Nawet w miejscach, gdzie nie było dosłownie czegokolwiek żywego, nie dalej, niż po kilkunastu sekundach każdy atakowany jest przez gigantyczną chmarę tych paskudnych owadów.

Wkrótce ruszyliśmy dalej. Przed nami pustkowia najbardziej wschodnich skrajów Wielkiej Pustyni Wiktorii.

Dzień już w pełni. Mimo, że to już późna jesień, to blask światła słonecznego w żadnym wypadku nie pozwala na jazdę bez raczej mocno zaciemnionych okularów słonecznych.  Wkrótce mijamy Woomera - miejsce w którym Brytyjczycy zrobili kilka prób swojej bomby atomowej. Dotychczas miejsce jest ścisłym " no go zone", czyli strefą bez możliwości wjazdu, gdyż na tym terenie przeprowadza się eksperymenty militarne. To taka australijska Area 51, tyle że owiana znacznie głębszą tajemnicą.

Tuż przed południem docieramy do Coober Pedy - miasteczka poszukiwaczy opali i jednocześnie jednego z najdziwniejszych miast na świecie. Większość "domów" znajduje się tutaj pod ziemią. Ma to wiele praktycznych zalet. Po pierwsze - nie trzeba budować, a same jamy są najczęściej pozostałością po wyrobiskach górniczych. Po drugie wielometrowa warstwa ziemi jest znakomitą warstwą izolacyjną, chroniącą przed zabójczym żarem. Coober Pedy to jedna z najgorętszych miejscowości świata.Wydobywa się tu najdroższe i najcenniejsze opale.

To dopiero połowa drogi, więc jeśli mamy dojechać do Uluru jeszcze dzisiaj, to na zwiedzanie możemy przeznaczyć niewiele więcej, niż godzinę.

W tym czasie udaje nam się objechać "miasto" dookoła, zobaczyć podziemny kościół, porzucone "domostwa" w sztucznie zrobionych grotach, odwiedzić jednego z poszukiwaczy opali, zatankować paliwo i wypić piwo w miejscowym pubie.Razem z nami robią to muchy doprowadzając mnie do szewskiej pasji!!!

Pierwsze 800 km pokonane, przed nami jeszcze raz tyle.

Za chwilę wyjeżdżamy z Coober i po minięciu paru kopalń i największego kretowiska na Ziemi ponownie jesteśmy w pustce.

Po krótkim czasie przejeżdżamy obok Malowanej Pustyni ( Painted Desert). Nazwa identyczna , jak szerzej znana pustynia w Arizonie. Ta australijska jest niemniej spektakularna, ale o tym jeszcze nie wiemy. Na razie nie mamy czasu by ją odwiedzić, jednak postanawiamy, że zrobimy to w drodze powrotnej.

Przejeżdżamy następne ponad 400 km , mijając po drodze tylko jedną, maleńką osadę i docieramy do granicy Northern Territory. W tym stanie jeszcze nie byłam.

By być całkowicie w zgodzie z prawdą muszę napisać,że właściwie nie jest to stan, ale terytorium federalne, zarządzane przez Canberra, a nie przez parlament i rząd stanowy. Zwyczajowo jednak NT wymienia się jako siódmy stan Australii.

Wyobraźcie sobie obszar ponad 1.3 mln km kwadratowych,gdzie  mieszka 233 tys ludzi, z czego ok 125 tys w Darwin , 25 tys w Alice Springs i 20 tys w Palmerston. Reszta , czyli ok 60 tys "zaludnia" miejsce ponad 4 krotnie większe od Polski. Czy wyobrażacie sobie tę niesamowitą pustkę?

W całym NT panują dosyć restrykcyjne prawa prohibicji alkoholowej i narkotykowej. Wprowadzone zostały , podobnie jak w Port Augusta na wniosek wpływowych Aborygenów. Do niedawna jeszcze na drogach nie było tu ograniczeń prędkości. Jednak głównie ze względu na liczne kolizje z kangurami, dzikimi wielbłądami, dzikimi końmi, dzikimi osłami i zabłąkanym bydłem wprowadzono ograniczenie do 130km/h.

My jednak trzymamy się naszej "setki", zwłaszcza, gdy w przykry sposób doświadczamy z każdym kilometrem oddalenia od Adelaide wzrost ceny paliw.

W miejscu startu cena benzyny wynosiła 1.28 AUD/l, cena ropy 1.35 AUD/l , a LPG 0.58 AUD/l

Tu, w tej wielkiej pustce ceny wzrosły w kolejności jak powyżej 2.33, 2.32 i 1.45 AUD. Powyższym cenom daleko jeszcze do tych najwyższych z najbardziej oddalonych rejonów.

Tymczasem dojeżdżamy do Kulgera - miejscowości zamieszkałej przez kilkanaście osób, za to z bardzo dużym pubem , ale bez kościoła, który przegrał w konkurencji z lodowatym piwem. Jest już po zmierzchu. Szybko tankujemy, wypijamy po zimniutkim piwie i wkrótce zjeżdżamy z głównej drogi na północ i skręcamy prosto na zachód  - w Lasseter Highway - drogi, która doprowadzi nas już do Uluru.

Droga jeszcze bardziej pusta , niż ta, którą jechaliśmy do tej pory. Pojawiają się ostrzeżenia przed wszelkimi żyjącymi tutaj zwierzętami. Obniżamy prędkość do 90km/h...i za chwilę okazuje się ,że bardzo słusznie, gdyż chwilę później zabłąkany cielak przebiega drogę tuż przed samochodem. To cud, że zdołaliśmy go ominąć. Oboje mocno czujemy już zmęczenie i postanawiamy w pobliżu przenocować. Na razie jednak nie widzimy miejsca, w którym moglibyśmy rozbić namiot. Tuż przy drodze gęsto od kolczastych krzaków, więc jedziemy dalej. Dopiero ok 100km od Uluru dojeżdżamy do osady Curtin Springs i dostrzegamy dużą tablicę zachęcającą do noclegu na darmowym polu campingowym. Oboje w tym samym momencie wykrzykujemy "prysznic!!!" i z uśmiechem zjeżdżamy z drogi. Ja zajmuję się przygotowaniem kolacji, Marek rozbiciem namiotu. Wyciągamy też butelkę zmrożonego savignon blanc, które w tą bardzo ciepłą noc smakuje znakomicie. Butelka się kończy błyskawicznie. Sięgamy więc po drugą i zaraz potem idziemy spać.

Muchy nie biorą prysznica i w nocy na szczęście też spią w najlepsze !!!.

  • Słone jezioro
  • Słone jezioro
  • Słone jezioro
  • Wschód słońca na słonym jeziorem
  • Słone jezioro
  • Wschód słońca nad słonym jeziorem
  • Witamy w Coober Pedy
  • Ołtarz
  • Wnętrze
  • Wystawa starych samochodów
  • Cacuszko-)
  • Sklep z pamiątkami i opalami
  • Punkt widokowy i parking
  • Zimne piwo-)
  • Witamy w Glendambo
  • Tablica
  • Tu też witamy
  • Jakaś galeria-)
  • Jak wydobywano kiedyś opale
  • Wejście
  • Podziemne opuszczone budynki
  • Na ścianie
  • Dzieło-)
  • Czynna kopalnia
  • Jeszcze tylko rzut beretem :)
  • Kretowiska
  • Żegnamy Południową  Australię
  • Witamy Terytorium Północne
  • Dozwolona długość ciężarówek na drogach
  • Dekoracja na drzewie
  • Australijskie dystanse
  • Już  niedaleko
  • Struś zagląda do namiotu
  • :-)
  • Prysznic