Podróż W poszukiwaniu słońca - Rumunia & Bułgaria 2011 - Ciągle pada...



Lato tego roku wyjątkowo się nam w Polsce nie udało. Słoneczne dni można policzyć na palcach, mokro, pochmurno i w ogóle beznadzieja. Planów urlopowych sprecyzowanych nie mieliśmy, ale za nic nie chcieliśmy spędzić ponad dwóch tygodni wolnego czasu w kraju. (Nie gniewaj się kraju nasz - w te wakacje byłeś paskudny dość).

Jeśli miało być słońce, logika wskazywała żeby kierować się na południe. Zapadła decyzja - jedziemy do Rumunii. Bo tam jeszcze nie byliśmy, podobno jest fajnie, dużo do zobaczenia, etc.  W ostatniej chwili dokleiliśmy do planu Bułgarię, co miało swoje "plusy dodatnie i plusy ujemne".

Zaopatrzeni w mapę, na której wielkimi czarnymi kropami zaznaczyliśmy miejsca, do których chcielibyśmy zajrzeć, bez żadnych wcześniejszych rezerwacji, z namiotem "na wszelki wypadek" ruszamy przez Kraków, Poprad, Miskolc i na wysokości Satu Mare, po 14 godzinach jazdy, przekraczamy granicę Rumunii i wjeżdżamy do regionu Maramuresz.

 Niestety, pogoda nadal nie rozpieszcza. Jest tylko nieco lepiej niż na Mazowszu. Mgły i deszczowe chmury ciągle nam towarzyszą, od czasu do czasu pokropi deszcz. Humoru nam to jednak nie psuje, ekscytacja związana z poznawaniem Nowego poprawia nam pogodę ducha.

Zaraz za granicą przekonaliśmy się, że opinie (niezbt pochlebne) na temat stanu rumuńskich dróg oraz zachowania kierowców nie były przesadzone. W kierunku Sapanty jedziemy wąską i krętą drogą, która na wielu odcinkach pozbawiona jest nawierzchni asfaltowej. Wokół szarżują szaleńcy, którzy za nic mają ryzyko związane z wyprzedzaniem na ciągłej linii, na zakręcie, na trzeciego... Naciśnięcie na klakson żeby zasygnalizować manewr, gaz do dechy, gwałtowny ruch kierownicą i już mija Cię kolejna Dacia. Przyznam, że to warunków na drodze nie byłem w stanie przyzwyczaić się przez cały pobyt. Nie dziwiła nas więc później spora liczba stłuczek i wypadków...