Podróż Tylko dla orłów - Tylko dla orłów



Przeszedłem jedną czwartą najgroźniejszego szlaku w polskich Tatrach - Orlej Perci. Doskonale rozumiem, dlaczego ludzie chcą łazić w tak piękne miejsce. I kompletnie nie rozumiem, jak mogą łazić bez przygotowania i asekuracji na szlak, który pochłonął już ponad setkę istnień.

 

- Nie masz wrażenia, że twoi szefowie bardzo chcą się ciebie pozbyć? - spytał kolega, którego poinformowałem, że tym razem zostałem służbowo wysłany na Orlą Perć. Rzeczywiście, po m.in. biegach z bykami w Pampelunie i skoku na bungee z 220 m, tym razem naczelny zlecił mi przejście najtrudniejszym i najbardziej niebezpiecznym szlakiem w polskich Tatrach. A że z górami nie ma żartów, o pomoc poprosiłem Jana Krzysztofa, naczelnika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Na szczęście się zgodził. Jadąc w Tatry, tak naprawdę bałem się dwóch rzeczy. Po pierwsze, czy zniosę kondycyjnie wspinaczkę na szczyty sięgające ponad 2 tys. m n.p.m. Po drugie, czy dogadam się z toprowcami - czy ludzie gór, hermetyczni i zdystansowani, nie będą z lekceważeniem i pogardą (przyznajmy, zasłużoną) traktować dwóch mieszczuchów, którzy nawet na trzecie piętro biurowca wjeżdżają windą. Już po kilku godzinach miałem się przekonać, jak bardzo się myliłem.

  • W drodze na Orlą Perć