Podróż Birma 2011 - Zamiast wstępu .....



2011-02-20

Nie wiem czy nazwać to ignorancją, czy indolencją i do jakiego stopnia, ale Birma świadomie zaznaczyła swoje istnienie w moim życiu dopiero w maju 2008. Oczywiście wcześniej wiedziałem o istnieniu tak właśnie nazwanego skrawka lądu. Wiedziałem też, że panowie generałowie zmienili samowolnie historyczną nazwę kraju na........ jakoś na M (ale w sumie skoro nie wiedziałem jak napisać, nie wiedziałem też jak wymawiać, to po co zaprzątać sobie głowę nową nazwą). W swojej głębokiej wiedzy jaką posiada każdy Polak, popartej głęboką inteligencją (jaką posiada każdy Polak) lokalizowałem Birmę w Azji! A dokładniej? Hmm, pewnie w tej dalszej niż bliższej.

To był jeden z tysięcy popołudniowo-wieczornych powrotów do domu i jeden z setek, gdy wracając słuchałem „trójki”. Dyskusja zaproszonych do studia gości o tragedii birmańskiego narodu, który nie dość że zniewolony przez rządzącą juntę wojskową zostaje teraz doświadczony ogromną siłą cyklonu „Nargis” przerodził się w ich wspomnienia z pobytu w Birmie, opowieści o tym pięknym kraju i najprzyjaźniejszych ludziach na świecie.

2 maja 2008 – moje kolejne urodziny. Tajfun wiejący z prędkością grubo przekraczającą 200 km/godz. uderza w Birmę, łamie drzewa, zrywa dachy i co najgorsze wywołuje falę powodziową. To właśnie ona zabiera najwięcej ofiar. Trzyipółmetrowa fala dopada ludzi, którzy nie mają dokąd uciec. Zabiera i nie oddaje Birmie ponad 40 tysięcy życzliwych światu i na co dzień uśmiechniętych istnień (choć tak naprawdę chyba dużo, dużo więcej). Kolejnej, niezliczonej liczbie ubogich i nie mających niemal nic Birmańczyków, zabiera nawet to co mają.

Ilość ciepłych słów jakimi zostali opisani w trójkowej audycji Birmańczycy rodzi we mnie szczególną empatię, większą niż typowe współczucie dla ofiar katastrof i kataklizmów. W jej konsekwencji zaczynam bardziej interesować się tym niewielkim w skali Azji, choć znacznie większym od Polski, krajem. Sięgam po historię Amy Tan – Ratując ryby od utonięcia. I choć nie udaje mi się przebrnąć przez książkę do końca, to jednak moja wiedza o Birmie i jej zwyczajach zostaje znakomicie uzupełniona (sięgam po nią ponownie jesienią 2010, znacznie bogatszy w informacje o Birmie i Birmańczykach i z trudem, ale jednak do końca, przedzieram się przez tą konfabulowaną przygodówkę osadzoną twardo w politycznych realiach współczesnej Birmy).

Przez te dwa kolejne lata Birma nie była chyba dla mnie obojętna, bo w wakacje 2010 (wakacje jako okres urlopowo-wypczynkowy nie mają tu żadnego znaczenia, chodzi mi jedynie o porę roku) podejmuję pełną determinacji decyzję o wyprawie do Birmy w 2011. Decyzja w sferze mentalnej jest prosta i zarazem genialna. W praktyce jednak szalona dla zasiedziałego mężczyzny w „wieku średnim”, który z reguły woli lepsze hotele niż gorsze, wodę cieplejszą niż zimniejszą, pogodę ładniejszą niż brzydszą, samochody bezpieczniejsze niż trandy, a porządek ceni bardziej niż nieład. Trzeba więc powoli rozwiązywać kolejne przeszkody na drodze do tej podróży i odpowiadać na pytania: za co, kiedy, z kim, po co, na ile...

Skąd taka decyzja poparta ciągłymi myślami o Birmie? Wydaje mi się że nie są to pagody, świątynie, posągi Buddy. To raczej chęć udania się tam, gdzie spotkanie człowieka jest radością dla obu stron, a nie koniecznością, gdzie uśmiech nie jest wyrachowanym grymasem twarzy, lecz życzliwością wypływającą z natury. To zdecydowanie ludzie z ich serdecznością i radością życia ciągną mnie do Birmy (co za ironia, szukać takich ludzi w jednym z najbiedniejszych krajów świata). Ciągnie mnie tam możliwość spędzenia kilkunastu dni w świecie cywilizacyjnej (a może właśnie niecywilizacyjnej) ciszy, bez internetu, bez sygnału GSM, bez telewizji. Mam nadzieję, że moje wyobrażenie o takim świecie, w którym do głosu dochodzą serdeczność i bezinteresowność nie okaże się mrzonką.

Wraz ze zbliżającą się realizacją mojego birmańskiego marzenia, zastanawiam się coraz częściej jakie powody mną kierują, że tak intensywnie myślę o Birmie i o tej podróży. Niełatwo powiedzieć to w jednym lub dwóch słowach. Przecież ciekawych i pięknych miejsc jest na świecie wiele, a w tych miejscach i jedzenie lepsze, i klimat bardziej przyjazny, i warunki podróżowania bardziej komfortowe, no i zobaczyć można nie mniej. To jest coś innego, coś co na lokalną skalę miały kiedyś w sobie Bieszczady i co zatraciły wraz z dotarciem tam komercji, stając się szeroko dostępne.

Spokój. Radość życia. Większość opisów podróży po Birmie bardzo uwypukla radość i spokój jakie charakteryzują Birmańczyków mimo codziennej biedy i niedoli jaką przychodzi im znosić. Birma z czytanych relacji i zebranym informacji wydaje się być właśnie takim miejscem, gdzie radość czerpie się nawet z trudów życia, gdzie spokój kryje się za każdym rogiem, a powietrze przesiąka życzliwość. Birmańczycy potrafią skleić ową radość ze smutku poszczególnych chwil. Chciałbym tego doświadczyć, choćby przez tych kilkanaście dni (zaraz, zaraz - 23 dni to już kilkadziesiąt). To jednak zapewne za mało, by móc się od nich tego nauczyć .