Zgrzyt, pisk i jęk auta ledwo toczącego się po
kamieniach. Morderczy upał. Kurz i pył, który wciska się wszędzie. Tak
wygląda zwiedzanie pustynnych parków narodowych USA w jeepie.
Ale nikt nie żałował tej mordęgi. Elephant Hill (Słoniowe Wzgórze)
to jedyne w swoim rodzaju miejsce będące kwintesencją naszych wyobrażeń
o Dzikim Zachodzie. Jak z książek Karola Maya. Winnetou, dzielny wódz
Apaczów, powinien się czaić gdzieś za tymi skałami. Winnetou, Karol
May...? Mój przyjaciel z amerykańskiego "National Geographic" nie krył
zdziwienia, gdy pytałem go, czy zamierza przenieść tę legendę Dzikiego
Zachodu na łamy magazynu. - Nie, nigdy o nich nie słyszałem. Tu
zaskoczenia nie kryłem ja i mój niemiecki kolega. Rozmowa miała miejsce
w siedzibie magazynu, 2,5 tys. mil od Elephant Hill, przy sałatce z
rukoli i filecie z soli w sosie cytrynowym. Sterylne pomieszczenia
redakcji miały tyle wspólnego z rozpaloną pustynią w Utah, co nasze
romantyczne wyobrażenia o Dzikim Zachodzie zestawione z amerykańskim
etosem podboju nieprzyjaznych ziem za przełęczami Gór Skalistych. Choć
nam się to z trudem mieści w głowach, wielu Amerykanów ma taki stosunek
do Indian, jak Rosjanie do Czeczenów. W najlepszym razie pominęliby ich
istnienie milczeniem. Rzeczywiście nikt tu nie słyszał o niemieckim
pisarzu, który rozsławił Dziki Zachód na Starym Kontynencie. Na zachodzie USA też nikt nie zna Karola Maya, ale przynajmniej
sceneria jest żywcem wzięta z jego opowieści, a pamięć ludzka mniej
zawodna.
kamieniach. Morderczy upał. Kurz i pył, który wciska się wszędzie. Tak
wygląda zwiedzanie pustynnych parków narodowych USA w jeepie.
Ale nikt nie żałował tej mordęgi. Elephant Hill (Słoniowe Wzgórze)
to jedyne w swoim rodzaju miejsce będące kwintesencją naszych wyobrażeń
o Dzikim Zachodzie. Jak z książek Karola Maya. Winnetou, dzielny wódz
Apaczów, powinien się czaić gdzieś za tymi skałami. Winnetou, Karol
May...? Mój przyjaciel z amerykańskiego "National Geographic" nie krył
zdziwienia, gdy pytałem go, czy zamierza przenieść tę legendę Dzikiego
Zachodu na łamy magazynu. - Nie, nigdy o nich nie słyszałem. Tu
zaskoczenia nie kryłem ja i mój niemiecki kolega. Rozmowa miała miejsce
w siedzibie magazynu, 2,5 tys. mil od Elephant Hill, przy sałatce z
rukoli i filecie z soli w sosie cytrynowym. Sterylne pomieszczenia
redakcji miały tyle wspólnego z rozpaloną pustynią w Utah, co nasze
romantyczne wyobrażenia o Dzikim Zachodzie zestawione z amerykańskim
etosem podboju nieprzyjaznych ziem za przełęczami Gór Skalistych. Choć
nam się to z trudem mieści w głowach, wielu Amerykanów ma taki stosunek
do Indian, jak Rosjanie do Czeczenów. W najlepszym razie pominęliby ich
istnienie milczeniem. Rzeczywiście nikt tu nie słyszał o niemieckim
pisarzu, który rozsławił Dziki Zachód na Starym Kontynencie. Na zachodzie USA też nikt nie zna Karola Maya, ale przynajmniej
sceneria jest żywcem wzięta z jego opowieści, a pamięć ludzka mniej
zawodna.