Zatrzasnęły się drzwi wynajętego samochodu. Jakoś ciszej niż to zwykle bywało.
- Co nic nie mówicie ?
- Przecież Ty też nic nie mówiłeś, a zazwyczaj jadaczka nie chce Ci się zamknąć.
W sumie mają rację, pomyślałem. Zwykle słowa cisną mi się na usta same. Ale nie tym razem. Staliśmy tam długi czas, może z pół godziny. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy któryś z nas zamienił choćby zdanie. To chyba przez to miejsce, uświadomiłem sobie prostą zależność. Trafiliśmy tam omyłkowo, myląc odpowiedni skręt. Przed nami pojawiła się prawie idealnie owalna zatoka. Wody morskie obmywały jej brzegi, nadbrzeże porastała soczysto zielona makia. Nie było nikogo. Nas trzech, którzy trafiliśmy tu zupełnym przypadkiem, a wokół cisza, zadziwiająca cisza. Emanowała ona na wszystko i wszystkich. Nawet fale tocząc spienione bałwany obijały się o brzeg w zupełnej ciszy, inaczej niż nakazywałyby to prawa fizyki. W tym momencie ta wszechobecna cisza była panem sytuacji, dominowała nad całą zatoką, nie dając nikomu przeszkodzić w akcie przez nią granym. Począłem zastanawiać się o powód owego zjawiska. Myśli przepełniały mój umysł. Chyba podobne rewolucje musiały toczyć się w umysłach chłopaków. Wtem wzrok skierował się ku starym kamiennym budowlom, jakich na sardyńskiej ziemi multum. Coś mi wskazywało na związek przyczynowy między królującą ciszą, a kamiennymi nuraghami. Wyglądały jak odwrócone do góry nogami doniczki. Widać było po nich ślady czasu, ślady dawnych epok. Było ich kilka, niby do znudzenia podobnych, każda jednak starała się na dłuższy czas przyciągnąć nasz wzrok. Przypomniałem sobie wnet legendy traktujące o wyspie, przewodniki uparcie owe legendy powielające. Nad wyraz dobitnie i kategorycznie określano w nich Sardynię jako wyspę duchów, czarownic, wróżek i innych im podobnych magicznych osóbek. Grazia Delleda, Sardynianka z krwi i kości, za książkę – Isola degli spiriti (Wyspa duchów), otrzymała nawet literacką nagrodę Nobla. Powszechnie znane są również opowiastki o czarownicach z Villacidro. Jak widać, Sardynia ma w sobie coś takiego, że nie sposób nie przypisywać jej walorów magicznych. Niektórzy posuwają się nawet dalej w swoich fantasmagorycznych rozważaniach. Dziennikarz Sergio Frau zwykł twierdzić, że to właśnie Sardynia jest zaginioną Atlantydą. Jego stanowisko na tyle wstrząsnęło środowiskiem, że w celu zweryfikowania jego poglądów na specjalnie zorganizowanej konferencji naukowej w Rzymie, przeprowadzono konfrontację jego tez. Jego zdaniem dawna cywilizacja sardyńska Nuraghów to nie kto inny jak mitologiczne społeczeństwo Atlantów.
Wszystkie owe myśli, trawiące mój umysł przez okres pobytu w magicznej zatoce, skłoniły mnie do wysnucia fantastycznie brzmiącej tezy. Chłopaki, gdy po opuszczeniu zatoki, przedstawiłem im swoje stanowisko, miast śmiać się do rozpuku nad schorzeniem autora owych myśli, stwierdzili, że chyba coś jest na rzeczy, chyba rzeczywiście w okolicy nuraghów dzieją się zjawiska, które argumentami czysto racjonalnymi nie sposób wytłumaczyć. Tak oto uznaliśmy jednogłośnie, że owe duchy, czarnoksiężnicy i wróżki, jeżeli rzeczywiście zamieszkują Sardynię, to na pewno za miejsce pomieszkiwania musiały obrać sobie nuraghi.
Chcąc uciec przed nadciągającą tą porą roku szarością, całym morzem szarości, udaliśmy się końcem ubiegłego roku na Sardynię. Powód prozaiczny. Niezwykle bogaty w wyprawy rok chciałem zakończyć jakimś miłym akcentem. Miało być lenistwo, kocyk na bielutkim piasku i drinki ze słomką, a wszystko to zmieszane z relaksacyjnym spokojem. Inaczej niż na poprzednich, typowo backpackerskich, wypadach. Sardynia wydawała się być miejscem stworzonym do takich wypadów. Wyspa wielkości niejednego europejskiego państwa, zaludniona przez raptem 1,6 mln ludności, dawała gwarancję wypoczynku w miejscu niezdeptanym turystycznym sandałem, wolnym od wielkich kompleksów hotelowych, w miejscu gdzie trafienie na ochlaną brytyjską gębę, opuszczającą ranną porą, nierównym krokiem jedną z wielu dyskotek, jest widokiem rzadko spotykanym. Ponoć łatwiej trafić tu na owcę niż innego człowieka (jest ich trzy razy więcej niż ludzi). Dodatkowo synonim wyspy luksusu, drakońskie ceny, muszą sprawić, że część typowo zabawowych, ibizowsko – majorkowskich turystów, rozważy sens przyjazdu na Sardynię.
Za cel naszego plażowego wypoczynku obraliśmy sobie północną część wyspy z cudownymi i wymownie brzmiącymi wybrzeżami Costa Paradiso i Costa Smeralda.