Komentarze użytkownika zfiesz, strona 215
Przejdź do głównej strony użytkownika zfiesz
-
-
w takim razie nie dziwię się, że masz do nich delikatne uprzedzenie! no... powiedzmy, że jesteś ostrożna:-) ja próbowałem zgłębiac tajniki chili i kuchni meksykańskiej w... meksykańskiej kuchni moich znajomych, ale gonili mnie za zwyczaj, bo nie wiedziałem co robić:-)
a czekolada z chili? cóż... ja generalnie czekoladowy nie jestem. wiem że to pierwotny "przepis" na czekoladę (masa kakaowa+woda+chili). próbować próbowałem, ale stosunek mam jak do każdej innej czekolady - raczej obojętny:-)
za to zawsze dodaję trochę chili do wszelkich deserów i słodkiego nadzienia do naleśników. fajnie szczypie w język;-)
-
eeee... to ja teraz muszę zjeść obiad, zanim się wezmę za mój przepis;-)
-
a ja myślę że jednak mała jest wygadana i zna się na czapkowej modzie!
poza tym, to moje ulubione foto z tej wycieczki:-)
-
w zasadzie, nie licząc jakichś namiastek, w jaskini byłem raz, ale za to ponoć jednej z największych na świecie. i też, skoro już tam wlazłem, chciałem porobić jakieś fotki (nie żeby zdjęcia! to za kilka lat może;-) no i natrafiłem na zupełnie podobny problem! przewodnik (bo mi akurat żadna enerdówka się nie trafila) wyłączał światło zaraz po przejściu danego kawałka (a kawałków w sumie przeszło dwa kilometry były). zraziło mnie to tylko o tyle,że nie miałem statywu. musiałem więc mocno trzymać aparat i szukać w miarę wygodnych "półeczek". w tym czasie moja towarzyszka szukała w miarę wygodnych zejść ze szlaku. tych jednak nie było za wiele. a nawet jeśli były, w niemal całkowitych ciemnościach trudno było je dostrzec. no i zwaliła się była w jakieś podziemne bajoro niszcząc przy tym jakieś najmłodsze "rupiecie" (jak to obazowo ująłeś) i już w locie wzywając pomocy! problem w tym, że akurat robiło się jakieś zdjęcie z nieludzko długim czasem. no... nie mogłem tak po prostu zostawić aparatu w akcji. gdy w końcu pstryknął, moja towarzyszka uznała, że skoro zdjęcia są ważniejsze od niej, to dzieci z tego nie będzie. no i nie ma... w każdym razie nie ze mną;-)
-
kukurydziane tortille to podstawa!:-) jak skończę sprzątać, wrzucę mój przepis na enchilady. ty dawaj swój na fajitas:-)
a guacamole nie lubię. zresztą, jak i ogólnie avocado:-p zielone masło! fuj!:-)
-
ale mi chodziło o to, że są gatunki chili, które w ogóle nie są ostre. takie poblano, chilaca czy ancho są zupełnie łagodne. w przeciwieństwie do, na przykład, guero, habanero, czy już zupełnie ekstremalnych de arbol i costeno.
co się zaś tyczy jedzenia ostrości, nie lubię gdy coś jest tylko ostre. jakoś mnie to nie kręci. za to lubię gdy ostrości towarzyszą inne (siłą rzeczy raczej intensywne) smaki.
-
ale w baroku nosili śmieszne peruki!:-) wolę meksyk;-)
-
z footprinta mam tylko kolumbię i nikaraguę, które kupiłem kiedyś na jakiejś wyprzedaży. w sumie tylko przejrzałem i nie maiłem okazji wykorzystać w plenerze, więc nie oceniam. choć wyglądają porządnie:-)
jeśli chodzi o transport... po macoszemu czy nie... o ile problemem nie jest raczej znalezienie w sieci informacji o połączeniach międzynarodowych czy pomiędzy dużymi miastami albo znanymi atrakcjami, o tyle takie np info o tym jak dostać się z mbour do joal-fadiout ciężko znaleźć gdziekolwiek. i po tym właśnie poznaję dobry przewodnik:-)
i tak... meksyk potrafi nauczyć innego pojęcia czasu i luźniejszego spojrzenia na świat. między innymi za to kocham ten kraj!:-) (o kuchni nawet nie wspominam!:-)
-
qrcze... tak niezależnie, że aż pusto!:-)
witam! czym chata bogata, tym goście... a nie! ...tym rada!:-)
-
w takim razie nie dziwię się, że masz do nich delikatne uprzedzenie! no... powiedzmy, że jesteś ostrożna:-) ja próbowałem zgłębiac tajniki chili i kuchni meksykańskiej w... meksykańskiej kuchni moich znajomych, ale gonili mnie za zwyczaj, bo nie wiedziałem co robić:-)
a czekolada z chili? cóż... ja generalnie czekoladowy nie jestem. wiem że to pierwotny "przepis" na czekoladę (masa kakaowa+woda+chili). próbować próbowałem, ale stosunek mam jak do każdej innej czekolady - raczej obojętny:-)
za to zawsze dodaję trochę chili do wszelkich deserów i słodkiego nadzienia do naleśników. fajnie szczypie w język;-) -
eeee... to ja teraz muszę zjeść obiad, zanim się wezmę za mój przepis;-)
-
a ja myślę że jednak mała jest wygadana i zna się na czapkowej modzie!
poza tym, to moje ulubione foto z tej wycieczki:-) -
w zasadzie, nie licząc jakichś namiastek, w jaskini byłem raz, ale za to ponoć jednej z największych na świecie. i też, skoro już tam wlazłem, chciałem porobić jakieś fotki (nie żeby zdjęcia! to za kilka lat może;-) no i natrafiłem na zupełnie podobny problem! przewodnik (bo mi akurat żadna enerdówka się nie trafila) wyłączał światło zaraz po przejściu danego kawałka (a kawałków w sumie przeszło dwa kilometry były). zraziło mnie to tylko o tyle,że nie miałem statywu. musiałem więc mocno trzymać aparat i szukać w miarę wygodnych "półeczek". w tym czasie moja towarzyszka szukała w miarę wygodnych zejść ze szlaku. tych jednak nie było za wiele. a nawet jeśli były, w niemal całkowitych ciemnościach trudno było je dostrzec. no i zwaliła się była w jakieś podziemne bajoro niszcząc przy tym jakieś najmłodsze "rupiecie" (jak to obazowo ująłeś) i już w locie wzywając pomocy! problem w tym, że akurat robiło się jakieś zdjęcie z nieludzko długim czasem. no... nie mogłem tak po prostu zostawić aparatu w akcji. gdy w końcu pstryknął, moja towarzyszka uznała, że skoro zdjęcia są ważniejsze od niej, to dzieci z tego nie będzie. no i nie ma... w każdym razie nie ze mną;-)
-
kukurydziane tortille to podstawa!:-) jak skończę sprzątać, wrzucę mój przepis na enchilady. ty dawaj swój na fajitas:-)
a guacamole nie lubię. zresztą, jak i ogólnie avocado:-p zielone masło! fuj!:-) -
ale mi chodziło o to, że są gatunki chili, które w ogóle nie są ostre. takie poblano, chilaca czy ancho są zupełnie łagodne. w przeciwieństwie do, na przykład, guero, habanero, czy już zupełnie ekstremalnych de arbol i costeno.
co się zaś tyczy jedzenia ostrości, nie lubię gdy coś jest tylko ostre. jakoś mnie to nie kręci. za to lubię gdy ostrości towarzyszą inne (siłą rzeczy raczej intensywne) smaki. -
ale w baroku nosili śmieszne peruki!:-) wolę meksyk;-)
-
z footprinta mam tylko kolumbię i nikaraguę, które kupiłem kiedyś na jakiejś wyprzedaży. w sumie tylko przejrzałem i nie maiłem okazji wykorzystać w plenerze, więc nie oceniam. choć wyglądają porządnie:-)
jeśli chodzi o transport... po macoszemu czy nie... o ile problemem nie jest raczej znalezienie w sieci informacji o połączeniach międzynarodowych czy pomiędzy dużymi miastami albo znanymi atrakcjami, o tyle takie np info o tym jak dostać się z mbour do joal-fadiout ciężko znaleźć gdziekolwiek. i po tym właśnie poznaję dobry przewodnik:-)
i tak... meksyk potrafi nauczyć innego pojęcia czasu i luźniejszego spojrzenia na świat. między innymi za to kocham ten kraj!:-) (o kuchni nawet nie wspominam!:-) -
qrcze... tak niezależnie, że aż pusto!:-)
witam! czym chata bogata, tym goście... a nie! ...tym rada!:-)
przepis... oczywiście nie mający wiele wspólnego z jakimkolwiek przepisem. nawet nie jestem pewny czy sam go nie wymyśliłem (nie żebym sobie dodawał, ale jakoś tak nigdy nie potrafiłem według ścisłych reguł, zasad, przepisów...;-)
kurczęce piersi pokrojone w cienkie paski (najczęściej idę na łatwiznę i kupuję gotowe stir fry stripes;-)
przyprawiam: sok z lemonki (oczywiście!!!;-), oliwa, sól albo vegeta, jakaś meksykanska mieszanka (albo turecka - zależy która nawinie się pod rękę, bo balagan zawsze mam straszny w szafce z przyprawami;-), cumin (to kmin? bo na pewno nie kminek), trochę imbiru, trochę chili albo piri-piri, trochę cynamonu (zawsze daję do mięsa cynamon! zostawia świetną nutkę;-)
podsmażam; dorzucam pokrojoną w krążki cebulę; podsmażam; dorzucam pokrojoną w cienkie paski paprykę (czasem też odrobinę... ale tylko odrobinę!... świeżego chili); podsmażam; wrzucam czarną (albo czerwoną) fasolę z puszki i kukurydzę; lekko "podsuszam"; dorzucam siekane pomidory (mogą być puszkowe; np z czosnkiem albo ziołami); lekko odparowuję; wyciskam kilka ząbkow czosnku (w zalezności od tego czy pomidory nie były z czosnkiem) i sok z lemonki.
zawijam trochę powyższego miksu w kukurydziane tortille; smaruję blaszkę tłuszczem; ukladam na niej zwiniete cuda; górę posypuję serem zmieszanym z odrobiną pomidorów i kolendry, i wkładam na jakieś 20 minut do piekarnika; kiedy ser się elegancko zapiecze - zjadam ze smakiem popijając zimną coroną:-)