Cres to największa (na równi z Krk) chorwacka wyspa. Jest także najbardziej górzysta, co czyni ją jeszcze bardziej atrakcyjną. Zdecydowaliśmy więc przesiąść się na rower.
Auto zaparkowaliśmy zaraz na północnym krańcu wyspy w miejscowości Porozina, będącej jednocześnie przystanią promową łączącą wyspę ze stałym lądem. Tak więc razem z rowerami, namiotem, zapasową parą majtek i skarpetek wyruszyliśmy pod górę.
Pierwsze problemy zaczęły się jakieś...10 metrów od auta. Magda złapała "gumę". Oczywiście takie rzeczy zdarzają się tylko wtedy, gdy nie mamy zapasowej dętki (bo po co brać, przecież nic się nie stanie:) Chcąc nie chcąc dojeżdżamy autem do miasta Cres, w nadziei na serwis rowerowy, sklep z częściami lub chociaż jakiegoś pomocnego Chorwata. Ku naszemu zdziwieniu docieramy tam za wcześnie, bo około 15:00. Sklep z częściami otwierają dopiero od 18:00. Marnując 3 cenne godziny czekamy na otwarcie, a gdy nadchodzi godzina zero okazuje się, że dętki się skończyły:) Pech jakiś. Nie wszystko jednak stracone, bo miła Pani sprzedawczyni wskazała nam drogę do mechanika. Podjeżdżamy pod warsztat a tam zamknięte. Czemu? Bo mechanicy na wyspie Cres pracują...do 18:00 :) Musimy czekać.
Następnego dnia pech nas opuścił i z samego ranka załatwiliśmy problem z rowerem i w końcu ruszyliśmy. Widoki przepiękne, a co najważniejsze - mieliśmy dużo czasu żeby się nimi nacieszyć:) Górki też konkretne. W połączeniu z wysoką temperaturą powietrza dawały się we znak, ale przecież o to właśnie chodzi:)
Dalsza część wycieczki przebiegła planowo i nie będę się za bardzo rozpisywał na jej temat. Dodam jedynie, że zarówno Cres, jak i Losinj to idealne miejsce dla tych, którzy szukają ciszy i spokoju. Wydaje się, że czas leci tu wolniej. Niewątpliwą zalętą pobytu na wyspie jest znacznie ograniczona ilość turystów (wielu turystów zmotoryzowanych uważa brak mostu łączącego wyspę z wybrzeżem chorwackim za spore utrudnienie), co sprawia, że człowiek czuje się tu jak na turnusie w Ciechocinku :)