Kluż. Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy zwiedzać miasto. Kluż to miasto austro-węgierskie z pierwszego wrażenia. Okazuje się, że jego historia momentami podobna jest do historii Lwowa, tyle, że Kluż potrafi czerpać ze swojej wielokulturowości (na uniwersytecie wykłada się po rumuńsku, węgiersku i niemiecku), a Lwowu do tego daleko. Katedrę obejrzeliśmy już wczoraj, dziś przeszliśmy się po starówce, odwiedziliśmy sobór prawosławny, mury obronne, uniwersytet z kościołem uniwersyteckim, stary rynek, cmentarz, a nawet udało się zwiedzić gmach opery, bo stróż mnie wpuścił i nawet mi opowiadał (oczywiście po rumuńsku). Gmach został zaprojektowany przez wiedeńską spółkę architektoniczną Fellner&Helmer, która wybudowała także kilka gmachów we Lwowie, a nawet były pomysły, żeby zamówić u nich gmach lwowskiej opery, z czego w końcu zrezygnowano.
Na koniec poszliśmy do ogrodu botanicznego.
Przy wyjeździe z Klużu zatrzymaliśmy się jeszcze na lody na stacji benzynowej (Wiktor zrezygnował z lodów w zamian za samochodzik, po czym zjadł Marcie połowę jej porcji).