Ocenione komentarze użytkownika arnold.layne, strona 268
Przejdź do głównej strony użytkownika arnold.layne
-
Lodo - łamacz/kopacz Czeluskin ;-))
-
Ten sam pies i ta sama pani ;-). Tylko w niejakim oddaleniu :-)
-
No nie, Kubdu to dopiero potrafi przywalic ;-)))
-
Byle do wiosny ;-))
-
Ciekawe, zimowe czy letnie? ;-)
-
Ten ptak zasługuje na "pełnoprawne" zdjęcie, a nie na "3a" ;-)))
-
Kolej na drugi etap ;-)
-
Emdżeju, ta fotorelacja - którą sobie na pół podzieliłem;-), przypomniała mi pewne wydarzenie sprzed 28 lat. A było to tak:
Mój kolega Jurek Tokarski przysłał mi zaproszenie na przysięgę do Mrzeżyna. Miała się odbyć 20 grudnia 1981 roku. Rodzice Jurka podjęli heroiczny bój o zdobycie kuszetek na pociąg do Kołobrzegu. Niestety, wszystkie były już wyprzedane. Zastanawialiśmy się, co robić. Nieoczekiwanie - co za ironia - w sukurs przyszedł nam stan wojenny. Pęd Polaków do podróży okołoświątecznych opadł drastycznie. Biletów i miejscówek było w bród. Zakupiliśmy je, i podjęliśmy kolejny kolejny bój – tym razem o zezwolenia na wyjazd. Rodzicom Jurka przyszło to łatwo, wszak jechali na przysięgę do syna. Ze mną było gorzej. Mądrzy ludzie odradzali mi tę eskapadę, ale uparłem się jak osioł w kapuście. Udałem się do urzędu dzielnicowego na Ochocie i stanąłem w gigantycznej kolejce. Na pierwszy rzut oka zapowiadało się całodzienne stanie. Ale głupi ma zawsze szczęście. Tuż obok mnie otwarły się drzwi w których postawiono biurko, zasiadła za nim urzędniczka i rozpoczęła urzędowanie. Nie namyślając się wiele położyłem na biurku to co miałem do położenia, i oczekiwałem na pozytywny – co do tego nie miałem wątpliwości – werdykt. Co prawda kobieta która bezpośrednio przede mną stała w kolejce kwestionowała moje prawa do obsługi, ale zignorowałem te pretensje posyłając ją do wszystkich diabłów – choć teraz myślę, że wystarczyłby jeden. Władza dała mi zezwolenie na wyjazd, więc pojechałem. Razem z rodzicami Jurka tłukliśmy się się nocnym pociągiem do Kołobrzegu, potem pociągiem lokalnym do Kamienia Pomorskiego(a może do Trzebiatowa, wszystko jedno), a tam czekały już wojskowe autobusy które zawiozły nas do Mrzeżyna. Najlepsze było podczas przechodzenia przez bramę jednostki. Kontrolowano wszystkich "na apropos" przemytu alkoholu. Konfiskowano go bezlitośnie wydając stosowne pokwitowania. Władek, ojciec Jurka był mocno zdegustowany, i dał temu wyraz.
- Patrz – powiedział do mnie – przyjechali z drugiego końca kraju żeby się z chłopakiem napić, i oddają wódkę na wartowni, co za barany. I jeszcze na tym mogą stracić, dodał, bo oddają żytnią, a mogą w zamian dostać zwykłą czyściochę. To była święta prawda. Kwity opiewały tylko na ilość zarekwirowanej gorzały, bez wdawania się w subtelności co zostało skonfiskowane. No nie, powiedział Władek, te numery to nie ze mną. Po czym obie butelki czystej wyborowej wetknął sobie za pasek spodni. Miał wtedy na sobie garnitur i jesionkę, a że kształtów był obfitych, tedy dodatkowe, „wyborowe” wypukłości, uszły uwadze wartownika. Przysięgi nie pamiętam. Pamiętam co było po niej. Jurek przyprowadził ze sobą kolegę z plutonu do którego nikt nie przyjechał. I tak, na smutno, opijaliśmy fakt stania się mojego kumpla pełnoprawnym żołnierzem LWP. Sącząc ukradkiem przemyconą przez Władka wódkę, szeptaliśmy o ostatnich wydarzeniach(nie my jedni, szeptali – albo przynajmniej zniżali głos – wszyscy mówiący o TYM). Chłopcy mówili z przerażeniem o 13 grudnia. Nie wiedzieli co dalej będzie, czy nie będą zmuszeni do wyjścia na ulice i strzelania do ludzi, nic dziwnego, rok siedemdziesiąty był zaledwie 11 lat temu, a wielu z nich było „skażonych” przez Solidarność. Pamiętam jakby to było dziś, ten strach w ich oczach. I historię matki jednego z żołnierzy, która przyjechała do syna w niedzielę 13 grudnia. Cały dzień, jak pies, czekała pod bramą jednostki, i co jakiś czas była mamiona obietnicami o rychłym widzeniu z synem, ale to były kłamstwa, jemu oczywiście nie powiedziano o tym, że matka na niego czeka...W końcu odjechała w swoją stronę i wojsko miało spokój – przynajmniej na tym małym odcinku...
My też odjechaliśmy. Do Warszawy dotarliśmy bez przeszkód. Ale strachu w oczach moich rówieśników nie zapomnę. Nigdy.
-
Wypożyczalnia kaczek oraz innych wodopływów ;-)
-
A może mulisty lub zamulony? ;-))
-
Lodo - łamacz/kopacz Czeluskin ;-))
-
Ten sam pies i ta sama pani ;-). Tylko w niejakim oddaleniu :-)
-
No nie, Kubdu to dopiero potrafi przywalic ;-)))
-
Byle do wiosny ;-))
-
Ciekawe, zimowe czy letnie? ;-)
-
Ten ptak zasługuje na "pełnoprawne" zdjęcie, a nie na "3a" ;-)))
-
Kolej na drugi etap ;-)
-
Emdżeju, ta fotorelacja - którą sobie na pół podzieliłem;-), przypomniała mi pewne wydarzenie sprzed 28 lat. A było to tak:
Mój kolega Jurek Tokarski przysłał mi zaproszenie na przysięgę do Mrzeżyna. Miała się odbyć 20 grudnia 1981 roku. Rodzice Jurka podjęli heroiczny bój o zdobycie kuszetek na pociąg do Kołobrzegu. Niestety, wszystkie były już wyprzedane. Zastanawialiśmy się, co robić. Nieoczekiwanie - co za ironia - w sukurs przyszedł nam stan wojenny. Pęd Polaków do podróży okołoświątecznych opadł drastycznie. Biletów i miejscówek było w bród. Zakupiliśmy je, i podjęliśmy kolejny kolejny bój – tym razem o zezwolenia na wyjazd. Rodzicom Jurka przyszło to łatwo, wszak jechali na przysięgę do syna. Ze mną było gorzej. Mądrzy ludzie odradzali mi tę eskapadę, ale uparłem się jak osioł w kapuście. Udałem się do urzędu dzielnicowego na Ochocie i stanąłem w gigantycznej kolejce. Na pierwszy rzut oka zapowiadało się całodzienne stanie. Ale głupi ma zawsze szczęście. Tuż obok mnie otwarły się drzwi w których postawiono biurko, zasiadła za nim urzędniczka i rozpoczęła urzędowanie. Nie namyślając się wiele położyłem na biurku to co miałem do położenia, i oczekiwałem na pozytywny – co do tego nie miałem wątpliwości – werdykt. Co prawda kobieta która bezpośrednio przede mną stała w kolejce kwestionowała moje prawa do obsługi, ale zignorowałem te pretensje posyłając ją do wszystkich diabłów – choć teraz myślę, że wystarczyłby jeden. Władza dała mi zezwolenie na wyjazd, więc pojechałem. Razem z rodzicami Jurka tłukliśmy się się nocnym pociągiem do Kołobrzegu, potem pociągiem lokalnym do Kamienia Pomorskiego(a może do Trzebiatowa, wszystko jedno), a tam czekały już wojskowe autobusy które zawiozły nas do Mrzeżyna. Najlepsze było podczas przechodzenia przez bramę jednostki. Kontrolowano wszystkich "na apropos" przemytu alkoholu. Konfiskowano go bezlitośnie wydając stosowne pokwitowania. Władek, ojciec Jurka był mocno zdegustowany, i dał temu wyraz.
- Patrz – powiedział do mnie – przyjechali z drugiego końca kraju żeby się z chłopakiem napić, i oddają wódkę na wartowni, co za barany. I jeszcze na tym mogą stracić, dodał, bo oddają żytnią, a mogą w zamian dostać zwykłą czyściochę. To była święta prawda. Kwity opiewały tylko na ilość zarekwirowanej gorzały, bez wdawania się w subtelności co zostało skonfiskowane. No nie, powiedział Władek, te numery to nie ze mną. Po czym obie butelki czystej wyborowej wetknął sobie za pasek spodni. Miał wtedy na sobie garnitur i jesionkę, a że kształtów był obfitych, tedy dodatkowe, „wyborowe” wypukłości, uszły uwadze wartownika. Przysięgi nie pamiętam. Pamiętam co było po niej. Jurek przyprowadził ze sobą kolegę z plutonu do którego nikt nie przyjechał. I tak, na smutno, opijaliśmy fakt stania się mojego kumpla pełnoprawnym żołnierzem LWP. Sącząc ukradkiem przemyconą przez Władka wódkę, szeptaliśmy o ostatnich wydarzeniach(nie my jedni, szeptali – albo przynajmniej zniżali głos – wszyscy mówiący o TYM). Chłopcy mówili z przerażeniem o 13 grudnia. Nie wiedzieli co dalej będzie, czy nie będą zmuszeni do wyjścia na ulice i strzelania do ludzi, nic dziwnego, rok siedemdziesiąty był zaledwie 11 lat temu, a wielu z nich było „skażonych” przez Solidarność. Pamiętam jakby to było dziś, ten strach w ich oczach. I historię matki jednego z żołnierzy, która przyjechała do syna w niedzielę 13 grudnia. Cały dzień, jak pies, czekała pod bramą jednostki, i co jakiś czas była mamiona obietnicami o rychłym widzeniu z synem, ale to były kłamstwa, jemu oczywiście nie powiedziano o tym, że matka na niego czeka...W końcu odjechała w swoją stronę i wojsko miało spokój – przynajmniej na tym małym odcinku...
My też odjechaliśmy. Do Warszawy dotarliśmy bez przeszkód. Ale strachu w oczach moich rówieśników nie zapomnę. Nigdy.
-
Wypożyczalnia kaczek oraz innych wodopływów ;-)
-
A może mulisty lub zamulony? ;-))