Otrzymane komentarze dla użytkownika chingon, strona 40

Przejdź do głównej strony użytkownika chingon

  1. zfiesz
    zfiesz (22.04.2009 15:24)
    te majowskie światynie na zewnątrz muzeum to akurat rekonstrukcje.

    swoja drogą... doskonale na nich widać co spada z deszczem z nieba...
  2. zfiesz
    zfiesz (22.04.2009 15:15)
    ooo! a ja jeszcze w listopadzie 2008 normalnie tam wchodziłem... rusztowania stały... to fakt... ale rusztownia stoją tam od zawsze...
  3. zfiesz
    zfiesz (22.04.2009 15:08)
    kolor taki, bo te tortille robione są ze specjalnej odmiany kukurydzy... za pierwszym razem myślałem, że dają mi spleśniałe:-)
  4. zfiesz
    zfiesz (22.04.2009 15:03)
    btw... wiozący najgorsze pieczywo na świecie... (chciałem napisać "chleb", ale byłoby to nadużycie... poważne)
  5. zfiesz
    zfiesz (22.04.2009 14:55)
    to akurat tylko siesta:-)
  6. zfiesz
    zfiesz (22.04.2009 14:45)
    miałem wątpliwości, czy tablice rejestracyjne, to jeszcze tematyka podróznicza... a czy kradzione? hmmm... pytasz o te na ścianie?;-)
  7. zfiesz
    zfiesz (22.04.2009 14:18)
    to wygląda jeszcze całkiem dobrze! widziałem zdecydowanie bardziej posunięta biodegradację:-) jeżdżącą oczywiście!:-)
  8. chinska_zaba
    chinska_zaba (22.04.2009 14:17)
    a czemu miałeś wątpliwości? że niby kradzione? ;) (podejrzewam Zfiesza, nie Meksykanów, żeby nie było)
  9. zfiesz
    zfiesz (22.04.2009 14:14)
    ha! a ja miałem poważne wątpliwosci, czy wrzucać mój komplet... zebrałem wszystkie stany... oki... oprócz trzech... a że kolorowe i ładne - fakt:-)
  10. zfiesz
    zfiesz (22.04.2009 4:02)
    ufff... przeczytałem! tak jak obiecałem... tyle, że z małym poślizgiem:-)

    czepiał się nie będę, bo... bo mi się nie chce i pora późna. tylko jeden błąd bym poprawił: matka boska jest z guadAlupe. acha... a partia pracy, to partido del trabajo. i tyle, reszta to zachwyty:-)

    jedziemy...

    "Teraz wiem, że warto pisać od początku i na bieżąco, bo niezwykle ważne są pierwsze wrażenia. Później człowiek przyzwyczaja się do nowych sytuacji, kontrasty kulturowe rozmywają się. To, co z początku szokuje, później ledwie dziwi, by wreszcie stało się czymś zwyczajnym i powszednim."

    nawet nie wiesz jak bardzo zazdroszczę ci tych pierwszych wrażeń. ja co prawda daleki jestem od stwierdzenia, ze sobrze znam meksyk, ale wielu... bardzo wielu rzeczy zwyczajnie juz nie zauważam. z moich trzech wizyt w tym kraju, na dwie zabrałem osoby, dla których taki wyjazd byl absolutna nowością. strasznie bawiło mnie (pozytywnie) ich zachwycanie sie drobiazgami, które dla mnie stały sie juz zwyczajne i naturalne.

    jeśli chodzi o pisanie, ja mam odwrotnie, na bieżąco praktycznie nie notuje nic. za kapuscińskim (moim guru:-) uważam, że co wyparuje, było nieistotne. inna sprawa, że za notatnik często służy mi aparat:-)

    miasto meksyk...

    xochimilco, czyli pływające ogrody... no dla mnie też największa lipa! podobnie jak ty napaliłem sie na to miejsce jak hindus na curry, ale entuzjazm przeszedł mi bardzo szybko.

    coyoacan... sama dzielnica jest świetna! warto tu zajrzeć po zmroku. oczywiscie muzea (frida, diego, trocki) warto zaliczyć, ale... muzeum fridy jest zawsze załadowane; dom diega (anahuacalli) trudno znaleźć (jak sam zauważyłeś) i... tyle, że fajnie wygląda, bo stylizowano go na piramide; dom trockiego... hmmm... jeśli masz duszę rewolucjonisty - wiele straciłes. jeśli nie - nie żałuj:-)

    ale stwierdzenie, że coyoacan jest "zgoła nie meksykańską dzielnicą" jest nie do końca prawdziwe. w samym mieście meksyk masz jeszcze kilka takich (lomas, san angel). a na prowincji taki klimat znajdziesz w bardzo wielu miejscach (taxco, guanajuato, san miguel de allende, jalapa...)

    obrazek z ochroniarzami oprózniającymi budkę telefoniczną... cóż, ja widziałem podobny przy... publicznej, płatnej toalecie. zdziwienie moje było równie wielkie:-)

    chapulines (nie chapulinAs), to rzeczywiście prazone świerszcze (z solą, chili i sokiem z lemonki). jak mogłeś nie spróbować?!?!?! być w oaxaca i nie zjeść chapulina, to tak jak byc w meksyku i nie napic sie tequili:-) no i drugi symbol oaxaca - mezcal z robalem (con gusano) w sumie robal jest dla bajeru, ale za to jakiego!!:-) ja przywiozłem kilka buteleczek do domu (specjalnie brałem małe, zeby robali dużo było;-) i robaki robiły furorę. ale tylko PO opróznieniu butelki (trafia się, że bestia wypadnie wcześniej:-) PRZED jakoś nie było odważnych;-)

    i musze przyznac, że zarówno oaxaca, jak i san cristóbal de las casas potraktowaliście trochę po macoszemu. jak dla mnie to jedne z ciekawszych miejsc w meksyku (same miasta, a nie piramidy w okolicy; zresztą... jak zauważyłem z opisu, tobie też po jakims czasie piramidy zaczęły się nudzić:-) warto połaźic w nich po knajpach i galeriach. klimat bardzo artystyczny, ale w twórczym i nowoczesnym wydaniu. żadna cepeliada! pozytywny ferment.

    w drodze...

    zrobiłem juz po meksyku pewnie z dziesięć tysięcy kilometrów (o kilkadziesiąt mniej niz bym chciał:-) ale rzeczywiście, drogi w chiapas zabijają. akurat odcinek o którym piszesz (san cristóbal-palenque) należ do (podobno) jednych z najgorszych. ktos kiedys wyliczył, że na 200 kilometrach jest tam 300 topes:-) w 2008 mielismy tamtedy jechac, ale mieliśmy szczeście... do palenque podrzucił nas znajomy z villahermosa w ramach jednodniowego wypadu, wiec do san cristobal jechalismy od innej strony. tzn moglismy jechać ta trasą, ale ten sam znajomy polecił nam drogę dłuższą o kolejne 150-200 kilometrów i z przesiadką, ale mniej kretą i w lepszym stanie. choć i ta droga była torturą dla Mojej Pani cierpiącej na lekka chorobe lokomocyjną, nie chcę sobie wyobrażać tej gorszej!! dla porownania podam tylko, że z przesiadką i dodatkowymi kilometrami, podróz była o dwie godziny krótsza niż gdybysmy pojechali trasa, którą wy zrobiliscie...

    a "toaletowe zapachy" i potok między rzedami siedzeń mieliśmy na jedenastogodzinnej trasie san cristóbal-oaxaca. na moja interwencję kierowca stwierdził tylko: "es normal!":-)

    o palenque napisałeś: "Rzekłbym – miejsce dobrze turyście podane. Samych piramid wiele i to na stosunkowo nierozległym terenie." wracaj na ziemie! kompleks udostepniony zwiedzajacym to 2 (słownie: dwa) procent całości. reszta wciąż spoczywa pod gruba warstwą dżungli:-)

    no i esencja: "Pojechaliśmy więc na wycieczkę do osławionego Cancunu. Wjechaliśmy w zonę hotelową i… załamka. Hotel na hotelu, same największe, światowe marki, molochy ogromne, oczywiście podane w ekskluzywnym sosie. Na chodnikach – pustki. Przywożą tu tych bogatych-biednych wczasowiczów autokarem prosto z lotniska, a ci spędzają tu tydzień czy dwa, nie wyściubiając nawet nosa poza hotel, by potem wrócić autokarem na lotnisko. Dlatego biedni ci turyści. A wśród znajomych błyszczą pewnie przechwałkami, że urlop w Meksyku. Co oni tam z prawdziwego Meksyku widzieli…"

    wiesz... kilka miesięcy temu za podobne stwierdzenie strasznie mi się oberwało, a nawet wypadłem z jednej listy znajomych!:-) (nie powiem, zeby mnie to szczególnie zabolało, ale rozbawiło wielce:-)

    zastanawiam się nad kolejnymi wyjazdami do meksyku (m.in. do morelii, której ci zazdroszczę) i obawiam się, że w końcu zostanie mi tylko jukatan. z twojego opisu wynika, że obawy mam jak najbardziej słuszne:-)

    i mały ekstrakt z komentarzy: "czego moge oczekiwac od tych, co w Meksyku obyci? ano zjebki wlasnie, ze nazwy lokalizacji niedokladne". za to dałbym ci drugiego plusa, ale nie ma takiej opcji:-) za szczerość:-) chociaz nadal uważam, ze lokalizacje powinny być właściwe! tak jak horyzonty powinny byc proste:-)